Monday, 23 May 2011

ok. nie jest lepiej, ale nie jest już tak bardzo źle.
histeria tymczasowo zażegnana. poryczałam sobie, poobarczałam chłopca i współlokatora wszelkim złem świata. i że nie ma go przy mnie. choć w sumie jest, w drugim pokoju.. tylko mnie wnerwia jak na miasto jeździ na długie godziny. ale jest chyba lepiej. nieco.

napisałam dwie CV, personal statement i reflexive essay jako część mojego portfolio na projekt końcowy. jeszcze 3500 słów i gotowe! phi, pikuś. szkoda, że niezbyt wiem o czym pisać. choć w sumie może nie, może za dużo sie zastanawiam, bo jakos pisanie idzie mi dziś względnie nieźle. nawet na smsy odpisuje. a robię to rzadko, bo iphonowa kaleka jestem i wystukanie krótkiej informacji typu 'jestem w pracy, nie dzwoń' zajmuje mi 10min a rezultatem jest często coś w stylu 'hesten w oracy jie dzxon'. no i wiadomo o co chodzi.

poza tym stara bida. jako, że mam ten tydzień wolny od pracy, to musiałam się dziś wybrać na bardzo ważne spotkanie z żydowskim managerem, ktory to własnie dziś wrócił z telavivskich wakacji (och, zazdrość!). no i znowu wszystko nie pasi. ale poki co mam to gdzieś, od przyszłego tygodnia będę się nad tym rozczulać. póki co uni.

w każdym razie z tej pracy zawinęłam sobie lunch do domu. sprzedajemy sushi, ale sushi wychodzi mi już uszami i innymi otworami, którymi tylko może, bom się zwyczajnie przeżarła. to wzięłam sobie sando. z kurczaczym udziskiem. mniam. kanapka mało urodziwa, jednakowoż smakowita. nawet ktoś z jakiejs strony, o której istnieniu nie miałam bladozielonego pojęcia uznał ją za jedną z lepszych w Londynie. o TU można zobaczyć. dla mnie norma, ale jak się podoba to najważniejsze. moje zdjęcie mniej estetycznie niźli to ze strony, jednakże prawdziwe. wraz z wypadającymi wnętrznościami, pogniecionym papierem i pęsetą mą lokalną biureczną. i tabletkami kofeinowymi, yum.

i tak oto zrodziła się moja pierwsza wzmianka spożywcza!! juhuuu! (Ula, bij brawo ;)

a poza tym w charity shopie o wdzięcznej nazwie Llama's Pijama zakupiłam pomarańczową letnią kieckę w koty, których swoją drogą nie lubię. no ale pomarańczowa jest, letnia, wesoła, a ja przecież wesołości teraz potrzebuję. kotów nie, bo mam alergię.
a w depresji w międzyczasie pomagają mi Ben i Jerry. dobre chłopaki. i dupa rośnie.




kociszcza i moje udziszcze.




widok z okna A - zapierający dech w piersiach w rzeczy samej.



widok z okna B - równie zachwycający.

3 comments:

  1. 5000 słów eseju rozwaliło mnie na łopatki....mnie się pisać nie chce 'wypracowań' na poziomie nivel 'debilismo' ;-), do 250 słów....takie kobyły to bym chyba przez rok pisała :/ ale jaką będziesz miała satysfakcję,jak skończysz!

    ReplyDelete
  2. jak skoncze, to brzydko mowiac padne na cyce... jest 00.28 a mi brakuje jeszcze z 1800. musze skonczyc dzic, by jutro i pojutrze uczyc sie na egz, ktore mam w czw i pt. pieknie jest, wspaniale!

    ReplyDelete
  3. już bliżej niż dalej;) jak skonczysz esej to będzie z górki;) najgorzej ogarnąć ten chaos rodzący się w głowie, kiedy do napisania zostało jeszcze 1000 a ma się wrażenie, że wszystko co ważne zostało już powiedziane:P

    a co do zdjęcia kanapki, to mnie osobiście bardziej podoba się to Twoje;) takie bardziej życiowe jest:P no i b&j:D dobrze, że teraz rollback jest to trzeba sobie jakieś zafundować:D
    btw. masz świetny styl i bardzo fajnie się Ciebie czyta:D

    An Interesting Distraction

    ReplyDelete