Showing posts with label london. Show all posts
Showing posts with label london. Show all posts

Wednesday, 14 March 2012

Ostatnie 3 tygodnie szkoly. Ostatnie strzepy motywacji ulecialy na prawie wiosennym wietrze albo utopily sie w promieniach slonca okolo pory lunchu, kiedy to przewaznie jestem w szkole lub w pracy. Nie przewaznie, zawsze.
Okropna prezentacja we wtorek zakonczyla sie srednim sukcesem. Praco grupowa nienawidze cie. Z drugiej strony, gdyby byla to praca indywidualna pewnie juz slalibyscie kondolencje chlopcu memu i tlumnie pielgrzymowali na moj grob. Grob tej, co wszystko wiedziala, ale wszystko zle.
Choc czesciej nie wiedziala nic. Moj kurs mnie troche przerasta.

Bywaja jednak pozytywne akcenty. Takie jak w poniedzialek (zaraz przed okropnym wtorkiem), kiedy to udalam sie na dlugo wyczekiwany koncert. Koncert pana, na ktorego poprzedni wystep w zacisznej knajpce na Camden nie udalo mi sie dostac, bo wyprzedane, bo nie wpuszczaja nikogo wiecej. Pan z Ameryki, wiec bylam w kropce. Nie wiedzialam czy wroci i kiedy.
WROCIL! Za niecale dwa miesiace... wrocil 12 marca do Cargo. I zagral, zaspiewal i chyba smierdzialy mu stopy. Chyba jemu. Byl jedyna osoba w zasiegu wzroku, ktora byla bez butow, wiec szanse sa spore.
Ale nie szkodzi. Byl dziwny i gruby i brzydki troche, ale pieknie gral i spiewal i bylo wspaniale.
I gdzies mialam okropna prezentacje z Drugs of Abuse, gdzie niewiadoma substancje zidentyfikowalismy jako ketamine, a byla Ibuprofenem. Nie dzkodzi.
Byl Damien, bylo pieknie. I jeszcze mi sie pieczatka nie do konca zmyla...

Najpiekniejsza piosenka w oryginale:


Najpiekniejsza piosenka ode mnie z ifona:

Monday, 27 February 2012

historia o mopie zakonczyla sie szczesliwie. kilka dni temu, nie wiem sama kiedy, swoja przeprostowana, sztywna osoba zaszczycil nas nowy piekny mop. nowiusienki. jego drewniany kij pieknie skrzy sie, niczym pan z twilight, w pierwszych promieniach wiosennego slonca, a jego blade welniane, lub inne sznurkowe loki wprawiaja mnie w zachwyt. choc tak na prawde, to nie lsni, bo matowy. jest to mop ideal. mop prototyp. stoprocent natural. pewnie ze dwa funty kosztowal w sklepie na przeciwko. mnie jednak jego obecnosc cieszy. bo wreszcie cos w tym domu ma tylko swoje wlosy! bez dodatku moich. bez obfitego dodatku.

poza tym jestem najnudniejsza osoba na swiecie. juz nie mam nawet na co narzekac, bo absolutnie nic sie nie zmienilo. mogloby, ale nie zmienilo, bo nieznosna ciezkosc bytu i bol finansowego nieistnienia sprowadzil mnie do punktu wyjscia. do londynu w sensie. miasta marzen wielu, miasta utrapienia dla mnie. a moglam szalenczo namnazac komorki w singapurze, badac wybuchy w nowej zelandii, handlowac dragami w kanadzie czy chocby nie robic nic w hiszpanskim santiago. ale nie.
bo nie stac mnie na rzucenie wszystkiego tutaj, nie stac mnie na wywiklanie sie z pomocy finansowej chlopca. z dorywczej pracy w przeuroczym sklepiku z ciuszkami dla nowonarodzonych i ich matul z opaslym przed lub poporodowym brzuszyskiem. nie mam pinionszka na zapas. nie mam kogo poprosic. zlozylam wiec podania dwa w miescie udreki, jedno w kolonii. nuda, ale chociaz inny kraj, inny jezyk, a i moze pracke na weekend bym gdzies dorwala. bo przeciez szprechac kiedys potrafilam, to pewnie sie przypomni. a nazwisko profesora schneidera budzi jeki i wywoluje omdlenia w kregach wielce i wysoko naukowych. u mnie sentyment. lubie brzydkie, twarde jezyki. dobry panie, pozwol zatem azebym na ziemii germanskiej na trzy miesiace w lecie wyladowala. cos dla odmiany. troche, troszeczke.

poza tym jestem tez najgorszym czlowiekiem na swiecie. nie odpisuje, nie oddzwaniam, nie odsylam. nie nie nie. nie-nic. czyli, ze jak ktos mu cos, to ja mu to samo tyko nie. z lenistwa. z braku checi zycia. z braku checi czegokolwiek. jestem chyba w fazie rozpieszczonej szczesnastolatki, ktorej jest za dobrze. w dupie sie poprzewracalo. bo wszystko jest dobrze i wszystko jest do dupy. nie dzieje sie nic godnego zauwazenia. moje zycie, dni, tygodnie, miesiace sa i den ty czne. albo moja slepota (-7) jest juz tak zaawansowana, ze nie pozwala mi odroznic czegos od czegos. jak mila jovovich w faces in the crowd. jak plakietka, ktora mialam na wojskowym plecaku 'kostce', kiedy bylam super hiper elo punkometlogrungem. 'kazdy inny, wszyscy rowni'. i nie wiem jak zaradzic. riki tiki narkotyki. i wodka. czekam na gosci. przyjezdzaj ludu mnie rozweselac.


PS. chlopiec mowi mi, ze mam zalozyc bloga. upsik. nie wiem jak wywiklac sie i z tego.

Tuesday, 9 August 2011

niewiele mam do napisania w temacie zamieszek w londynie. jest zle.
proponuje przeczytac: TEN WPIS

a to wydarzylo sie na moich oczach... i poszli troche w gore ulicy wciaz kopiac, rzucajac i rozbijajac szyby w sklepach..

Saturday, 11 June 2011

mówta co chceta... że jestem kujonem, hardkorem, że 'pierdolisz, że nie zdasz a potem masz 5'... ja na prawdę i na serio MAŁO robię do szkoły. ci, którzy mnie znają (czyli mam nadzieję nikt tutaj) wiedzą, że życie spędzam w pracy albo z drinkiem w ręku. kiedy nie pracowałam, to głównie z drinkiem. dlategóż tez schudnąć nie mogę, bo jak wiadomo alkohol pogrubia.

w każdym razie.... DOSTAŁAM SIĘ NA KING'S fucking COLLEGE LONDON! 'so we will probably see you in September, congratultions'. jeszcze tylko czekam na oficjalnego maila potwierdzającego i będę mogła zrobić kupę w majty. najstarszy, najbardziej znany i poważany kurs Forensic Science i JA! ja leń, nieuk, kombinator... ja, która eseje pisze w przerwie na dablu w pracy.. ja, która browarem zapija niejasności biochemii i zawiłości high performance liquid chromatography! dżiseskurwajapierdole, nie wierze.
nie poszłam opijać, bo wciąż trwam w diecie... nie wiem który to już dzień i waga coś nie współpracuje, ale chyba objętość mi spadła nieco.. spodnie luźniejsze i w ogóle. same dobre wieści.

z tej całej radości i ekscytacji mój telefon postanowił się poddać i od wczoraj pisze do mnie, że 'your selected network is no longer available'. że co, że zlikwidowali trójkę? mam dziś wizytę w Apple Store na Regent Street. brzmi posh, będzie nuda i długa kolejka.

i w ogóle moje życie coś za dobre ostatnio, nawet podobno dostanę jakiś zwrot podatku. i zamiast cieszyć się wszystkim, zastanawiam się, co się teraz może stac niedobrego...