Monday 30 December 2013

Wrocilam z 'domu' z 'domu'.
Z domu nierodzinnego, z nowego lokum rodzicow, gdzie jedyna radoscia i wspomnieniem jest pies. Obcy dom, obca miejscowosc, rownie dobrze moglabym spotykac sie z nimi w hotelu. Nie lubie tu przyjezdzac. Lubie rodzinna miejscowosc i stare domy starych ciotek, gdzie spedzilam dziecinstwo i cos mnie z nimi laczy. Jak kuzyn podpalal mi nogi przez kratke w drzwiach od lazienki robiac smoki za pomoca zapalniczki i dezodorantu. Jak rozsypalismy wnetrza petard roznych po wielkim stole kuchennym i zrobilismy wybuchowe show, ktore pozostawilo wypalone bruzdy w drewnie. Plaza, morze, port. Teraz wracam do czegos, co jest mi obce. Dobrze zobaczyc sie z rodzicami, ale tkwie tam kilka dni bez widzenia sie z nikim, kogo zobaczyc bym chciala. Jeden autobus dziennie, cztery pociagi z sasiedniej wsi.

Cdn

Sunday 22 December 2013

Kac morderca procesow tworczych. Chcialam ja napisac wpis, jednakowoz z racji kaca idzie to dosc srednio. Tzn jakby idzie ale bardziej nie idzie. Nie, jednak nie idzie. Dowidzenia.

Thursday 14 November 2013

She deserves better, you say. I say: You’re a goddamn coward. What she deserves is an actual person she can connect with. She deserves you, or me or the entire world; she deserves someone achingly real and honest. She deserves a human being equally raw to pursue her and love her and, perhaps, destroy her emotionally, but she deserves all that as well. She doesn’t deserve anyone’s sugary fairytale. She deserves to float freely, with you, or me, or the world, into the very depths of her own psychosynthesis. She deserves to explore the meaning of the word "intimacy", with someone beside her that will care regardless. She fucking deserves allof it. So, pluck up the courage and be with her or leave her in peace but don’t you dare "sell" her your own "inadequacy" as a lie so that, again, you manage to comfort your conscience and eventually come to feel that you love her exactly because you’re letting her go. Because, darling, that’s bullshit. That’s only your own little self-created lie laying behind a much bigger lie; it’s not even properly concealed within itself, you fucking idiot.

Monday 4 November 2013

przyszlo mi do glowy zeby napisac post. tylko nie przyszlo za tym o czym by ow post napisac. sprobuje wiec napisac post o niczym. jak wszystkie moje. o zyciu, lub jego braku, lub tez jego chujowosci.

i tu nowosc - nie jest chujowo!

znaczy sie fajnie tez nie jest. jest jakotako. bez uczuc i odczuc ekstremalnych. dupy nie urywa.

odcielam sie bardziej lub mniej skutecznie od czegos, co (bardziej) skutecznie rok praktycznie caly poprzedni mi pogmatwalo, zasmucilo, zachlalo i przytylo. i zezarlo poczucie wartosci i fajnosci i bycia kimkolwiek wartym uwagi. smutne, ale prawdziwe.
nigdy nie bylam z tych, ktore daly sobie w kasze dmuchac, wejsc na glowe ani tez zrobic sie w bambuko nie daly. az do teraz, do niedawna, do zaparetygodniprawienapewnomiprzejdzie. probuje pozbierac szczatki zdeptanego ego i uwierzyc w siebie na tyle, zeby miec motywacje przerobic (kolejny juz raz) moje CV i list motywacyjny i pisac o prace i dzwonic i walic drzwiami i oknami. o prace, ktorej nie ma. a ktora musze jakos znalezc, najlepiej, zeby ja dla mnie stworzyli. bo przeciez zajebista jestem i piekna, madra, wolna i swawolna i z publikacja w Forensic Science International na koncie. i taka bylam, moglabym byc pewnie, gdyby nie brak pewnosci siebie i przemeczenie, i juz nie dwie prace, wiec cos powoli jakby sie rusza. znaczy ja sie ruszam. aplikuje. gdziekolwiek. o cokolwiek.



i coraz czesciej mysle o powrocie do Polski. ostatnio mysle caly czas. nie wiem czy to z checi ucieczki przed ta nijakoscia, powrod do znajomego lona ojczyzny, gdzie cieplo (taaa), milo, sa znajomi dobrzy, sprawdzeni, ZAWSZE chetni do pomocy. czy moze faktycznie moj czas tu minal. przyjechalam z zamyslem studiowana tylko. skonczylam i nie wiem jak zyc. a moze wlasnie nie wiem jak zyc, bo juz nie studiuje i wyjazd do Polski czy gdziekolwiek indziej nic by tu nie pomogl, bo to syndrom odstawienia studiow jest, a nie tesknota za krajem tym gdzie kruszyne chleba...

nie wiem. ostatnio 'nie wiem'jest najczesciej wypisywana przeze mnie fraza. mowiona nie, bo malo mowie po polsku. a jak mowie, to o czyms co wiem, albo konkretna mam opinie oń. bo tak sie mniej wiecej czuje. ani dobrze, ani zle. ani mi smutno, ani wesolo. ani zmeczona, ani wypoczeta. ani zimno, ani cieplo nawet (bo w metrze zaduch, pot i niezmieniane tygodniami peruki, a na zewnatrz i zimno i pada i zimno i huragan).

i o. mialo byc o niczym, to jest.

endzoj.

Thursday 24 October 2013

Czekam sobie na rozpoczecie pracki, ktora miala byc na 7 w jednym miejscu, a jest na 8 w innym.  W miejscu, z ktorym niewiele mnie laczy, a ktore wywoluje uczucia negatywne, leki i rozdrapuje wszelkie egowe kompleksy. Nie wizualne, zem gruba czy brzydka. Tylko takie, ze nie jestem good enough, ze ktos kiedys byl, jest lub bedzie lepszy ode mnie, ze ma wiecej do zaoferowania. Bo ja swoj czas mialam, ale skapy. I slabej jakosci. Czas byl mi dany dla zabicia czasu chyba, dla rozrywki. A I tak z rzadka. I cokolwiek mialam do dania nie chcialo byc i nie zostalo przyjete. Bez sprawdzenia, posmakowania, przymerzenia. Bo nie. Bo nie chce, nie potrzebuje, nie wiem.
Spierdalaj.
Uloze sobie zycie na nowo.
Jakos, kiedys, wkrotce. Moze.

Tuesday 6 August 2013

coz rzec

przede wszystkim to, ze nie chce mi sie pisac z polskimi znakami. odzwyczailam sie. i jakos watek gubie. purystka jezykowa bez ogonka. jak mietek szczesniak. nie szczęśniak. nie bedzie tez wielkich liter. probowalam wznowic i kultywowac ten nurt, ale jako archaiczna blogerka z klanu psychofanow placebo (wczesne 2000 lata chyba) zagubilam jakos nawyk. no i zle mi to wyglada. skrzywienie wieloletnie. z bycia psychofanka placebo juz sie odkrzywilam. tzn do black market music zniese. potem slabosc.


coz nowego... a nico. wlasciwie. plan naprawczy za to w planach.
o tym jak zlamane, udeptane i wywrocone na lewa strone mam serduszko wiedza wszyscy, wiec o tym sza. a jak nie wiedza zapraszam do jadra ciemnosci i depresji, w sensie mojego twittera.
plan naprawczy jeszcze nie ma planu, ma za to cele.
pracka. porzadna, w labie. do grudnia. musi byc. dosc mam szmat i nalewania browara pieknym panom na koksie.
nauka. jezykow. ich liebe detusch ale nic juz panstwu nie powiem ani nawet nie napisze. i moze italian jakis. bo lubie. bo ladny. tylko za co? jak ktos zna dobry automotywator do nauki nauk wszelkich prosze o info. bo ja bez bata nic nie rusze. i bez profesora z broda.
self. ze musze powstac z popiolow, wydobyc sie z czelusci depresji i samonienawidzenia i braku akceptacji dla tegoz biednego selfa. piekny pan na koksie za duzo zezarl mojej milosci do swiata i ludzi (ahaha cale dzikie poklady mialam tegoz wczesniej, tjaa). no ale zezarl. trzeba jakos odzywic zwatlone ego i szukac milosci zycia.

milosci zycia rowniez mialam szukac na wycieczce zycia, ktora to niedawno odbylam. i byla chujowa. i samotna. i zachorowalam. i musialam wrocic.

oto kwintesencja mojej egzystencji.

ale teraz bedzie tylko lepiej. jesien idzie. w jesieni zawsze lepiej. szalik pomaga na wszystko.

Wednesday 27 February 2013

nie pisze, bo nie mam o czym. bo wszystko, co mam do powiedzenia ostatnio albo pojawia sie na twitterze, albo jest niepublikowalne nijak i nigdzie.
podobno ludzie narzekajacy zyja dluzej, bo stresy to uwalnia i oczyszcza psyche. czyli, ze jestem niesmiertelna. bzdura.
jak sie narzeka, to przewaznie ma sie ku temu powod. nie jakis trywialny, ze na torebke LV nie stac czy, ze w rozmiar 8 nie wchodze. konkretniejsze problemy rozne. o ktorych mowic nie chce. ani tym bardziej pisac.
jedyne, co mam ochote powiedziec gwoli podsumowania to proste, acz tresciwe my life sucks .
i tak, wiem, jestem mloda, zdrowa, piekna, inteligentna, studiuje, mieszkam w Londynie, jakastam prace mam, glodem nie przymieram. i co z tego? gowno z tego. nie jestem w swoim zyciu obecnym szczesliwa. jestem 'utknieta' i samotna. i nie lubie halasu.