Showing posts with label photos. Show all posts
Showing posts with label photos. Show all posts
Tuesday, 6 March 2012
Tuesday, 13 September 2011
dobrze więc, napiszę. tylko nie bardzo wiem co i o czym.
o tym, że w piątek po raz kolejny będę bezrobotna, kolejny raz odchodząc z tej samej pracy, lecz może nie na długo, bo zaproponowano mi ćwierć lub też dwie ósme czy cztery szesnaste etatu, które to miałoby się rozpocząć nie wiem kiedy, więc pocieszę się bezrobotnością przez pewnie tydzień jakiś.
pocieszę i pomartwię. pomartwię, bo coś mi się srodze wydaje, że jednak te studia nie będą takie piękne i gładkie jak undergraduate. semestr rzekomo 12miesięczny, ale chyba tylko od września do maja. zajęcia codziennie od 9 do 17 lub 18, z okazjonalnie wolną środą. kupa materiału do nadrobienia, z racji, że chemicznobiologicznych przedmiotów nie miałam zbyt wielu, a w stopniu zadowalającym ostatni raz były one nauczane na olsztyńskiej weterynarii, lat temu 4 prawie. i jeszcze większa kupa materiału nowego do ogarnięcia, wymyślenie i przeprowadzenie projektu, napisanie o nim opasłych tomów pracy zaliczeniowej i niemiłosierna frustra wynikająca z braku dochodów. no bo przecież z tego całego uczęszczania i przyswajania nie starczy mi czasu i siły i intelektu na podejmowanie kolejnej odmóżdżającej pracy w branży restauratorskiej z chinczykami, algieryjczykami, brazylijczykami i przedstawicielami innych nacji wątpliwie mówiących w jakimkolwiek innym języku niźli ich ojczysty.
tak więc bezrobocie, frustra, bieda i kochane pieniążki przyślijcie rodzice. i bojfrendzie. i wszyscy święci. bo w londynie tanio nie jest.
a póki co pomykam codziennie (z wyłączeniem niedziel i świąt państwowych) na siłownię/siłkę/pake, a efektów jak nie było tak nie ma. może nieco smuklejsza talia, może nieco. bardzo nieco. jeszcze bardziej może.
a oto dowód: ja i siłkowy kącik pindrzenia.

poza tym stara bida. nie piję, nie palę, mam chłopca, jaram się azjatyckimi kosmetykami i serialami i nie robię nic z długiej listy rzeczy, które robić powinnam. głownie nie przeglądam książek ze szkoły sugerowanych na lato jako catch up. robię za to dużo niepotrzebnych i nieładnych zdjęć na instagramie. tjaaa.... ja mam 25lat. i siano we łbie.
zostawiam zatem 'szanowny państwo' (cyt. Kononowicz Krzysztof) z wizualizacją:
moja praca o poranku.

moje śniadanie. jeszcze bardziej o poranku.

psia torba z etsy. najpiękniejsza <3

koci suwenir z japonii. nielubiekotów.

mój chłopiec i jego ręka. z wieczora.
tadaaam!
EDIT: tak się również zastanawiam, czy by może nie popisać sobie po angielsku czasem.... bo mowić umiem już ledwie (od tych wszystkich chińczykow i brazylijców) a pisze tylko eseje... anglojęzyczne blogi zazwyczaj umierały mi przy około piątej notce. yay or nay?
o tym, że w piątek po raz kolejny będę bezrobotna, kolejny raz odchodząc z tej samej pracy, lecz może nie na długo, bo zaproponowano mi ćwierć lub też dwie ósme czy cztery szesnaste etatu, które to miałoby się rozpocząć nie wiem kiedy, więc pocieszę się bezrobotnością przez pewnie tydzień jakiś.
pocieszę i pomartwię. pomartwię, bo coś mi się srodze wydaje, że jednak te studia nie będą takie piękne i gładkie jak undergraduate. semestr rzekomo 12miesięczny, ale chyba tylko od września do maja. zajęcia codziennie od 9 do 17 lub 18, z okazjonalnie wolną środą. kupa materiału do nadrobienia, z racji, że chemicznobiologicznych przedmiotów nie miałam zbyt wielu, a w stopniu zadowalającym ostatni raz były one nauczane na olsztyńskiej weterynarii, lat temu 4 prawie. i jeszcze większa kupa materiału nowego do ogarnięcia, wymyślenie i przeprowadzenie projektu, napisanie o nim opasłych tomów pracy zaliczeniowej i niemiłosierna frustra wynikająca z braku dochodów. no bo przecież z tego całego uczęszczania i przyswajania nie starczy mi czasu i siły i intelektu na podejmowanie kolejnej odmóżdżającej pracy w branży restauratorskiej z chinczykami, algieryjczykami, brazylijczykami i przedstawicielami innych nacji wątpliwie mówiących w jakimkolwiek innym języku niźli ich ojczysty.
tak więc bezrobocie, frustra, bieda i kochane pieniążki przyślijcie rodzice. i bojfrendzie. i wszyscy święci. bo w londynie tanio nie jest.
a póki co pomykam codziennie (z wyłączeniem niedziel i świąt państwowych) na siłownię/siłkę/pake, a efektów jak nie było tak nie ma. może nieco smuklejsza talia, może nieco. bardzo nieco. jeszcze bardziej może.
a oto dowód: ja i siłkowy kącik pindrzenia.

poza tym stara bida. nie piję, nie palę, mam chłopca, jaram się azjatyckimi kosmetykami i serialami i nie robię nic z długiej listy rzeczy, które robić powinnam. głownie nie przeglądam książek ze szkoły sugerowanych na lato jako catch up. robię za to dużo niepotrzebnych i nieładnych zdjęć na instagramie. tjaaa.... ja mam 25lat. i siano we łbie.
zostawiam zatem 'szanowny państwo' (cyt. Kononowicz Krzysztof) z wizualizacją:

moja praca o poranku.

moje śniadanie. jeszcze bardziej o poranku.

psia torba z etsy. najpiękniejsza <3

koci suwenir z japonii. nielubiekotów.

mój chłopiec i jego ręka. z wieczora.
tadaaam!
EDIT: tak się również zastanawiam, czy by może nie popisać sobie po angielsku czasem.... bo mowić umiem już ledwie (od tych wszystkich chińczykow i brazylijców) a pisze tylko eseje... anglojęzyczne blogi zazwyczaj umierały mi przy około piątej notce. yay or nay?
Saturday, 27 August 2011
no dobra, to coś napiszę. chłopiec w pracy, a ja mam ochotę pisać. coś, cokolwiek. jako, że nie mam chwilowo biurka w pokoju (mam za to wielki burdel) to nie mogę się zabrać za nic. bo ja, moi mili, jestem osobą biurkową. biurkopotrzebującą. biurkozależną. bez biurka nie umiem się uczyć, czytać, pisać, nawet przeglądanie internetu wychodzi mi słabo. nie robię też zdjęć, bo potem nie mam biurka, by je przy nim przeglądać.
tak więc biurka nie miawszy (?!) siedzę na łóżku, choć właściwie bardziej w łóżku i bardzo mnie to irytuje. wszystko ostatnio robie w łóżku, co sprawia, że robi się z niego niehigieniczny barłóg. niefajnie, nieładnie, nie lubię.
biurka nie mam więc, bo wystawiłam na wakacje, bo zajmuje miejsce. a teraz nie wstawiam, bo ohohoh... przeprowadzamy się!! ooo tak, przeprowadzamy się w ramach naszego własnego mieszkania, z pokoju na dole do pokoju na górze. dodam, że mamy jeno dwa pokoje, więc przeprowadzka to iście szalona. ohohoho. nie mogę się doczekać! a, bo się współlokator wyprowadza. już zaczął trochę z nami konwersować, średnio 10słów na dobę, jest w pytę.
ja natomiast postanowiłam wziąć się za siebie . w czego ramach zapisałam się na siłownię, nie pamiętam kiedy jadłam chleb, makaron, ryż czy ziemniaki. no ok, jem ryż w sushi, ale to malo i za darmo w pracy, więc nie można ominąć. i tak sobie chodzę na tą siłownię i tak siódme poty wylewam i nie wiem, czy cokolwiek mi to daje. zakupiłam również zestaw specyfików na grube dupsko. o rezultatach poinformuję jeśli takowe zauważę. a póki co wiem tyle, że wygląda ładnie, pachnie beznadziejnie, ale dupka i udziska gładziutkie jak nowonarodzone ;)
o taki!
a oto przejazd po moim pokoju w stadium "nie do konca rozpakowana od wprowadzki, nierozpakowane graty chlopca, brak szafy, ale kupimy po przeprowadzce na gore, skladamy te rzeczy codziennie i codziennie sie namnazaja" + smieci i pierdoly, bo siedzac w lozku rozrzucam wszystko dokola. endżoj!!
ps. tak, tam stoi slodzik!
tak więc biurka nie miawszy (?!) siedzę na łóżku, choć właściwie bardziej w łóżku i bardzo mnie to irytuje. wszystko ostatnio robie w łóżku, co sprawia, że robi się z niego niehigieniczny barłóg. niefajnie, nieładnie, nie lubię.
biurka nie mam więc, bo wystawiłam na wakacje, bo zajmuje miejsce. a teraz nie wstawiam, bo ohohoh... przeprowadzamy się!! ooo tak, przeprowadzamy się w ramach naszego własnego mieszkania, z pokoju na dole do pokoju na górze. dodam, że mamy jeno dwa pokoje, więc przeprowadzka to iście szalona. ohohoho. nie mogę się doczekać! a, bo się współlokator wyprowadza. już zaczął trochę z nami konwersować, średnio 10słów na dobę, jest w pytę.
ja natomiast postanowiłam wziąć się za siebie . w czego ramach zapisałam się na siłownię, nie pamiętam kiedy jadłam chleb, makaron, ryż czy ziemniaki. no ok, jem ryż w sushi, ale to malo i za darmo w pracy, więc nie można ominąć. i tak sobie chodzę na tą siłownię i tak siódme poty wylewam i nie wiem, czy cokolwiek mi to daje. zakupiłam również zestaw specyfików na grube dupsko. o rezultatach poinformuję jeśli takowe zauważę. a póki co wiem tyle, że wygląda ładnie, pachnie beznadziejnie, ale dupka i udziska gładziutkie jak nowonarodzone ;)

a oto przejazd po moim pokoju w stadium "nie do konca rozpakowana od wprowadzki, nierozpakowane graty chlopca, brak szafy, ale kupimy po przeprowadzce na gore, skladamy te rzeczy codziennie i codziennie sie namnazaja" + smieci i pierdoly, bo siedzac w lozku rozrzucam wszystko dokola. endżoj!!
ps. tak, tam stoi slodzik!
Wednesday, 24 August 2011
wydaje za duzo pieniedzy na azjatyckie kosmetyki. od kiedy pracuje z chinka, ogladam youtube (NIGDY wczesniej nie weszlam tam inaczej niz z linka na fb lub po piosenke) i czytam rozne pierdy usilnie probuje byc piekna. dobrze, lepiej pozno niz wcale. w wieku 25lat dowiedzialam sie, ze jeden krem na wszystko to za malo ;)
zobaczymy co z tego bedzie... poki co, nie moge wiecej pisac, bo mam na skypie, chlopiec w drodze i ogolnie wstalam z mej beauty nap, po ktorej wygladam jak siodme dziecko stroza. bis bald. moze nawet beda fotki.
EDIT:
jako, ze wciaz nie bardzo moge pisac, pokaze na co wydalam ciezkie miliony. paczka dojdzie pewnie za 3miesiace, a rzeczy okaza sie kompletnym szajsem. oh well.
plecaczek, bo zaczynam nowa szkolke i jestem wielce podekscytowana!
spodniczka, bo nie mam wielu. pewnie i tak nie bedzie pasowac do niczego, co posiadam, albo w ogole nie bedzie pasowac na me dupsko. dam znac!
tutaj niestety tylko pasek, choc sukienka sliczna i urocza. azjatyckie kiecki jednak maja to do siebie, ze nie siegaja dalej niz zwisajacy swawolnie sznurek od tamponu. embarrassing. (nie, nie chodze z dyndajacym sznurkiem, to wyrazenie obrazotworcze, dla nakreslenia sytuacji ;)
kolejny plecaczek, w razie by tamten pobrudzil sie lub zwyczajnie rozpadl, czego spodziewam sie rychlo i bede odmierzac czas. szajs o szajs.
blezerek, bo nie mam, zgubilam.
zobaczymy co z tego bedzie... poki co, nie moge wiecej pisac, bo mam na skypie, chlopiec w drodze i ogolnie wstalam z mej beauty nap, po ktorej wygladam jak siodme dziecko stroza. bis bald. moze nawet beda fotki.
EDIT:
jako, ze wciaz nie bardzo moge pisac, pokaze na co wydalam ciezkie miliony. paczka dojdzie pewnie za 3miesiace, a rzeczy okaza sie kompletnym szajsem. oh well.





Tuesday, 2 August 2011
jestem uosobieniem marudnosci. w encyklopediach i slownikach wyrazow obcych moje zdjecie wklejac powinno sie przy haslach typu "gderać, marudzić, pomstować, truć, zrzędzić, grymasić, marudzić, wybrzydzać". bo wszystko jest zawsze ok, ale zawsze jest jakos do dupy. radosc nie rozpierala mnie chyba nigdy... czasem sie wzrusze, to fakt, ale glownie jak komus cos dobrze pojdzie. jak dziecko w wieku przedszkolnym spiewa w xfactor poruszajaca piosenke dla doroslych albo jak widze piekne zdjecie z pieknego miejsca, w ktorym nie bylam i prawdopodobnie nie bede, bo jestem zyciowo niezaradna i nie umiem zabookowac sobie hotelu. lot owszem, ale dalej nic.
to wlasnie sprowadza ma mysl do problemu nad ktorym glowimy sie ostatnio z chlopcem. WAKACJE! bo przeciez w uk pada, a jak nie pada to duszno i lepko i pewnie zaraz padac bedzie. w polsce na wspanialym i szalonym wyjezdzie tygodniowym bylam, a i owszem. za 250 funtow ryanairem w przemilym towarzystwie polskich mariol i danieli w odswietnych lacostach, pumach czy innych bialych skarpetach, przy akompaniamecie wrzeszczacych niemowlat i dzieci w wieku przedszkolnym, w oparach bulek z jajkiem i kielbasa torunska. och przygodo! i to wszystko po to, by bite 7dni przesiedziec na wiosce kaszubskiej bez internetu w iphonie (nikt nie zna hasla) w deszczu, bez auta i mozliwosci wydostania sie z owej. jest jeden autobus dziennie do gdyni, ale moj nie przyjechal... wypad na wskros nieudany. jednakowoz co sie naogladalam "mody polskiej" to moje!
widok z okna samolotu po wyladowaniu. radosc w tamtym momencie zdecydowanie mnie nie rozparla...
ale byl smietniczek, ktory przywolal wspomnienia licealne *lezka w oku*
moda polska obuwnicza <3
tak wiec planujemy pojechac gdzies na urlopik... 5 dni moze, gdzies zeby byla plaza i woda i slonce i tanio! (Ula ratuj! albo ktokolwiek inny kompetentny..)
z problemow dnia codziennego... Szukam wspollokatorow! bo moj przewspanialy jeszcze-obecny-ale-wkrotce-eks-wspollokator nie umie na dupie usiedziec. historia cala zbyt zawila i zenujaca, zeby w calej rozciaglosci ja opisywac... w skrocie: rzuca prace w jednym z lepszych biur architektonicznych w UK zeby zamieszkac w warszawie, nie pracowac i probowac zdobyc dziewczyne, ktora ma swojego chlopca i generalnie go nie chce. innymi slowy: marnuje sobie kariere i bedzie w plecy kilka miesiecy swiatowego zycia ;) och, co tam, gudlak!
a ja jestem z siebie dumna, bo po ponad trzech latach mieszkania w UK zapisalam sie dzis do lekarza! bylo wazenie, mierzenie, porady zyciowe i badanie siczka... wniosek: za duzo pije i jestem grubasem. ale mi nowosc... phi.
piesiunio na poprawienie humoru :)
to wlasnie sprowadza ma mysl do problemu nad ktorym glowimy sie ostatnio z chlopcem. WAKACJE! bo przeciez w uk pada, a jak nie pada to duszno i lepko i pewnie zaraz padac bedzie. w polsce na wspanialym i szalonym wyjezdzie tygodniowym bylam, a i owszem. za 250 funtow ryanairem w przemilym towarzystwie polskich mariol i danieli w odswietnych lacostach, pumach czy innych bialych skarpetach, przy akompaniamecie wrzeszczacych niemowlat i dzieci w wieku przedszkolnym, w oparach bulek z jajkiem i kielbasa torunska. och przygodo! i to wszystko po to, by bite 7dni przesiedziec na wiosce kaszubskiej bez internetu w iphonie (nikt nie zna hasla) w deszczu, bez auta i mozliwosci wydostania sie z owej. jest jeden autobus dziennie do gdyni, ale moj nie przyjechal... wypad na wskros nieudany. jednakowoz co sie naogladalam "mody polskiej" to moje!



tak wiec planujemy pojechac gdzies na urlopik... 5 dni moze, gdzies zeby byla plaza i woda i slonce i tanio! (Ula ratuj! albo ktokolwiek inny kompetentny..)
z problemow dnia codziennego... Szukam wspollokatorow! bo moj przewspanialy jeszcze-obecny-ale-wkrotce-eks-wspollokator nie umie na dupie usiedziec. historia cala zbyt zawila i zenujaca, zeby w calej rozciaglosci ja opisywac... w skrocie: rzuca prace w jednym z lepszych biur architektonicznych w UK zeby zamieszkac w warszawie, nie pracowac i probowac zdobyc dziewczyne, ktora ma swojego chlopca i generalnie go nie chce. innymi slowy: marnuje sobie kariere i bedzie w plecy kilka miesiecy swiatowego zycia ;) och, co tam, gudlak!
a ja jestem z siebie dumna, bo po ponad trzech latach mieszkania w UK zapisalam sie dzis do lekarza! bylo wazenie, mierzenie, porady zyciowe i badanie siczka... wniosek: za duzo pije i jestem grubasem. ale mi nowosc... phi.

piesiunio na poprawienie humoru :)
Tuesday, 31 May 2011
no i po egzaminach. jak poszlo? nie wiem. fakt, ze nie przechodziłam stanu przedzawałowego na widok każdego kolejnego pytania zdaje się być pozytywnym znakiem, zwiastunem dobrej nowiny czy jakoś. w sensie, że raczej zdałam. na co, okaże się pewnie za miesiąc, ale póki co tym sobie głowy nie zaprzątam.
weekend miał być piękny, słoneczny, kwiatki, ptaszki, rybki w akwarium, szampan w parku itp a okazał się być ciągłym 'zanoszeniem się na deszcz' więc jakoś nieciekawie. w sobotę zatem wybraliśmy się na poszukiwanie kapelusza idealnego. portobello market, oxford street i high street kensington zaowocowały niczym. ja zaowocowałam miesiączką i tak oto cudownie ekstatycznie wrócliśmy do domu.
zmęczenie poegzaminacyjne tym samym zamieniło się w comiesięczny syndrom dnia pierwszego. ugh.
w niedzielę brick lane market, który również kapeluszem nie obrodził, mamy za to stolik i piękny stary rower, na którym boję się jeździć, bo to kolarzówa (jak to się właściwie nazywa poprawnie?) a po drugie jest stary. trza nareperowac nieco. dzięki stolikowi za to pozbyliśmy się wielkiego bezużytecznego klamota z ikei, który służył na/pod/obok i na krzesłach za komórkę/składzik/wieszak/suszarkę...najmniej za stół i wyglądał brzydko.
nasze mieszkanie w ogóle wymaga wiele pracy. niby nowe i w ogole split level sraty taty, ale kompletnie nie ma klimatu. dużo roboty i turecki dywan. i szezląg. marzę o szezlągu. a drogie to cholerstwo w każdym wydaniu. nowki i starocie liczą się w tysiącach. cóż, pewnie będzie stara sofa zamiast.
a poza tym nic nowego i nuda. idę dziś do pracy na 12godz jak nie więcej. stock count. a moja przewspaniała firma telefonowa zgłupiała i w okresie zaraz po przedłuzeniu abonamentu, jeszcze na mocy starego a przed nowym planem taryfowym, zaczęła mnie za wszystko kasować! tzn już skończyła, bo się nowy miesiąc zaczął i wszystko wygląda niepodejrzanie, ale za poprzedni mam do zaplaty £77, 57! olaboga. nigdy nie przekroczyłam 35... straszna dupa z tym, będzie się trzeba użerać. i od wczoraj jestem na diecie, proteinowej, jak 3/4 polski i pół reszty świata. och wish me luck.
stary stolik, stare krzesła i stara pani. jak już mówiłam, dużo roboty wymaga...

stary rower <3

a oto ciekawe miono jednego z współegzaminujących się wraz ze mną w piątek. tzn ten pierwszy na liście. hihi
weekend miał być piękny, słoneczny, kwiatki, ptaszki, rybki w akwarium, szampan w parku itp a okazał się być ciągłym 'zanoszeniem się na deszcz' więc jakoś nieciekawie. w sobotę zatem wybraliśmy się na poszukiwanie kapelusza idealnego. portobello market, oxford street i high street kensington zaowocowały niczym. ja zaowocowałam miesiączką i tak oto cudownie ekstatycznie wrócliśmy do domu.
zmęczenie poegzaminacyjne tym samym zamieniło się w comiesięczny syndrom dnia pierwszego. ugh.
w niedzielę brick lane market, który również kapeluszem nie obrodził, mamy za to stolik i piękny stary rower, na którym boję się jeździć, bo to kolarzówa (jak to się właściwie nazywa poprawnie?) a po drugie jest stary. trza nareperowac nieco. dzięki stolikowi za to pozbyliśmy się wielkiego bezużytecznego klamota z ikei, który służył na/pod/obok i na krzesłach za komórkę/składzik/wieszak/suszarkę...najmniej za stół i wyglądał brzydko.
nasze mieszkanie w ogóle wymaga wiele pracy. niby nowe i w ogole split level sraty taty, ale kompletnie nie ma klimatu. dużo roboty i turecki dywan. i szezląg. marzę o szezlągu. a drogie to cholerstwo w każdym wydaniu. nowki i starocie liczą się w tysiącach. cóż, pewnie będzie stara sofa zamiast.
a poza tym nic nowego i nuda. idę dziś do pracy na 12godz jak nie więcej. stock count. a moja przewspaniała firma telefonowa zgłupiała i w okresie zaraz po przedłuzeniu abonamentu, jeszcze na mocy starego a przed nowym planem taryfowym, zaczęła mnie za wszystko kasować! tzn już skończyła, bo się nowy miesiąc zaczął i wszystko wygląda niepodejrzanie, ale za poprzedni mam do zaplaty £77, 57! olaboga. nigdy nie przekroczyłam 35... straszna dupa z tym, będzie się trzeba użerać. i od wczoraj jestem na diecie, proteinowej, jak 3/4 polski i pół reszty świata. och wish me luck.
stary stolik, stare krzesła i stara pani. jak już mówiłam, dużo roboty wymaga...

stary rower <3

a oto ciekawe miono jednego z współegzaminujących się wraz ze mną w piątek. tzn ten pierwszy na liście. hihi

Wednesday, 25 May 2011
jutro egzamin.

proszę nie obruszać się na przekleństwo. obrazek wielce wymownym jest!
z tematow sześciu umiem, czy raczej rzec powinnam 'orientuję się' w jednym. egzamin o 15.30 więc mam jakies 26 godzin.
wstałam dzielnie z chłopcem o 6.30. wypiłam kawę i napisałam bibliografię do okropnego eseju, który był na dziś. skończyłam. 3546 słów, których nie maiałam czasu przejrzeć ponownie. 2 CV, listu motywacyjnego i 'reflective essay' też nie. ciekawe ile głupot, błędów, litrówek się tam znalazło... może podwyższą mi ocenę za wysoki poziom abstrakcji i nietrzymanie się kupy?
28 pozycji bibliografii zajęło mi dobrą godzinę. kupa roboty. bo wiadomo, czcionka, wielkości, odstępy a w tym wordzie to i tak zawsze coś się poprzestawia, poprzesuwa, przeinaczy. ale nic, poszło. wysłane, wydrukowane, wrzucone do dziurki. finito.
dziś dzień pod wezwaniem zawału, arytmii, niewydolności serca, raka, przeszczepów, alergii, azheimera, parkinsona i schizofreni.. więc ja mam sie o tym wszystkim w 26godzin nauczyć,a do tego zjeść coś, umyć się, pozmywać, porozmawiać z chłopcem, wyspać nieco i nie zwariować? niemożliwe.
i jeszcze lody mi przyniósł nietakie. waniliowe. co prawda haagen dazs, ale waniliowe?! takie bez niczego w środku? nic do pochrupania? aj. to będzie długi i nudny dzień. a mi się kompletnie nie chce. jest 12.46 a ja byłam w spożywczym, u optyka po nowe soczewki, bo stare z miesięcznych awansowały do czteromiesięcznych i już mnie zaczynały oczy szczypać, i nawet zdrzemnęłam się nieco. o, taki aktywny dzień mam!
śniadanko.

tak, tam jest napisane -6.75. tak, jestem praktycznie niewidoma.

nieszczęsne lody, które właśnie wchłaniam. a co. najwyżej nie pochrupię.

proszę nie obruszać się na przekleństwo. obrazek wielce wymownym jest!
z tematow sześciu umiem, czy raczej rzec powinnam 'orientuję się' w jednym. egzamin o 15.30 więc mam jakies 26 godzin.
wstałam dzielnie z chłopcem o 6.30. wypiłam kawę i napisałam bibliografię do okropnego eseju, który był na dziś. skończyłam. 3546 słów, których nie maiałam czasu przejrzeć ponownie. 2 CV, listu motywacyjnego i 'reflective essay' też nie. ciekawe ile głupot, błędów, litrówek się tam znalazło... może podwyższą mi ocenę za wysoki poziom abstrakcji i nietrzymanie się kupy?
28 pozycji bibliografii zajęło mi dobrą godzinę. kupa roboty. bo wiadomo, czcionka, wielkości, odstępy a w tym wordzie to i tak zawsze coś się poprzestawia, poprzesuwa, przeinaczy. ale nic, poszło. wysłane, wydrukowane, wrzucone do dziurki. finito.
dziś dzień pod wezwaniem zawału, arytmii, niewydolności serca, raka, przeszczepów, alergii, azheimera, parkinsona i schizofreni.. więc ja mam sie o tym wszystkim w 26godzin nauczyć,a do tego zjeść coś, umyć się, pozmywać, porozmawiać z chłopcem, wyspać nieco i nie zwariować? niemożliwe.
i jeszcze lody mi przyniósł nietakie. waniliowe. co prawda haagen dazs, ale waniliowe?! takie bez niczego w środku? nic do pochrupania? aj. to będzie długi i nudny dzień. a mi się kompletnie nie chce. jest 12.46 a ja byłam w spożywczym, u optyka po nowe soczewki, bo stare z miesięcznych awansowały do czteromiesięcznych i już mnie zaczynały oczy szczypać, i nawet zdrzemnęłam się nieco. o, taki aktywny dzień mam!
śniadanko.

tak, tam jest napisane -6.75. tak, jestem praktycznie niewidoma.

nieszczęsne lody, które właśnie wchłaniam. a co. najwyżej nie pochrupię.

Subscribe to:
Posts (Atom)