Monday 27 February 2012

historia o mopie zakonczyla sie szczesliwie. kilka dni temu, nie wiem sama kiedy, swoja przeprostowana, sztywna osoba zaszczycil nas nowy piekny mop. nowiusienki. jego drewniany kij pieknie skrzy sie, niczym pan z twilight, w pierwszych promieniach wiosennego slonca, a jego blade welniane, lub inne sznurkowe loki wprawiaja mnie w zachwyt. choc tak na prawde, to nie lsni, bo matowy. jest to mop ideal. mop prototyp. stoprocent natural. pewnie ze dwa funty kosztowal w sklepie na przeciwko. mnie jednak jego obecnosc cieszy. bo wreszcie cos w tym domu ma tylko swoje wlosy! bez dodatku moich. bez obfitego dodatku.

poza tym jestem najnudniejsza osoba na swiecie. juz nie mam nawet na co narzekac, bo absolutnie nic sie nie zmienilo. mogloby, ale nie zmienilo, bo nieznosna ciezkosc bytu i bol finansowego nieistnienia sprowadzil mnie do punktu wyjscia. do londynu w sensie. miasta marzen wielu, miasta utrapienia dla mnie. a moglam szalenczo namnazac komorki w singapurze, badac wybuchy w nowej zelandii, handlowac dragami w kanadzie czy chocby nie robic nic w hiszpanskim santiago. ale nie.
bo nie stac mnie na rzucenie wszystkiego tutaj, nie stac mnie na wywiklanie sie z pomocy finansowej chlopca. z dorywczej pracy w przeuroczym sklepiku z ciuszkami dla nowonarodzonych i ich matul z opaslym przed lub poporodowym brzuszyskiem. nie mam pinionszka na zapas. nie mam kogo poprosic. zlozylam wiec podania dwa w miescie udreki, jedno w kolonii. nuda, ale chociaz inny kraj, inny jezyk, a i moze pracke na weekend bym gdzies dorwala. bo przeciez szprechac kiedys potrafilam, to pewnie sie przypomni. a nazwisko profesora schneidera budzi jeki i wywoluje omdlenia w kregach wielce i wysoko naukowych. u mnie sentyment. lubie brzydkie, twarde jezyki. dobry panie, pozwol zatem azebym na ziemii germanskiej na trzy miesiace w lecie wyladowala. cos dla odmiany. troche, troszeczke.

poza tym jestem tez najgorszym czlowiekiem na swiecie. nie odpisuje, nie oddzwaniam, nie odsylam. nie nie nie. nie-nic. czyli, ze jak ktos mu cos, to ja mu to samo tyko nie. z lenistwa. z braku checi zycia. z braku checi czegokolwiek. jestem chyba w fazie rozpieszczonej szczesnastolatki, ktorej jest za dobrze. w dupie sie poprzewracalo. bo wszystko jest dobrze i wszystko jest do dupy. nie dzieje sie nic godnego zauwazenia. moje zycie, dni, tygodnie, miesiace sa i den ty czne. albo moja slepota (-7) jest juz tak zaawansowana, ze nie pozwala mi odroznic czegos od czegos. jak mila jovovich w faces in the crowd. jak plakietka, ktora mialam na wojskowym plecaku 'kostce', kiedy bylam super hiper elo punkometlogrungem. 'kazdy inny, wszyscy rowni'. i nie wiem jak zaradzic. riki tiki narkotyki. i wodka. czekam na gosci. przyjezdzaj ludu mnie rozweselac.


PS. chlopiec mowi mi, ze mam zalozyc bloga. upsik. nie wiem jak wywiklac sie i z tego.

Wednesday 1 February 2012

popijam Coldrexa, ssę Cholinexa i kontempluję zakup nowego mopa. wlasnie przed chwilą, przy sprzątaniu (tak, nie jest to sobota jak na szanowanego Polaka przystalo, ale akurat mam wolne) odkryłam, że nasz domowy mopik ma na sobie więcej włosów niźli ja i Bzu razem wzięte, odpada mu głowa i ogolnie chyba bardziej brudzi niż myje. odkryłam go tak późno i w tak opłakanym stanie, albowiem w ciągu ostatnich miesięcy chłopiec borykał się z trudami housekeepingu, pozwalając mi spokojnie się ochudzać, potem chorować, potem być wyjechaną na Święta, a potem mieć sesje. dobry chłopiec, ale zużytość mopiszcza jakoś go w oczęta nie zakłuła. może temu, że naturalnie lekko przymkniete ma.. jak Clint Eastwood czy coś. a może po prostu temu, że chłopcy mopów nie analizują dogłębnie.. wystarczy wetknąć do wiadra z mokrym i pachnącym, pomazać troche wokół mieszkania, troche wilgotno, troche pachnie - załatwione. a że włosów cała masa i smugi to spoczko, nie jego wina, odkurzał przecie pierwej, przecie wszystko jak należy.
no nic.. znów narzekam.

narzekam, bo właściwie nie mam nic lepszego do roboty... uczyć się powinnam co prawda, co zaraz mam nadzieję napocznę.
ale bo mi sieeee nieeee chceeeee. ogólnie tak nie chce mi się nic. nie mam chęci wstawania rano z łózia i nawet wizja pysznego śniadanka i kawuni mnie nie motywuje. ani wizja spoconej siebie na siłowni. bo śniadanie wciąż to samo bądź podobne, bo wszystko w pośpiechu, bo przez dziure w brodzie i murzyńską warę nie do końca dobrze spożywać można. bo na ta siłownie z przymusu chodzę, bo płacę, bo chcę być piękna.. tylko jakoś tam nikogo pięknego nie widać.
jakiż to fenomen, że piękni ludzie twierdzą, że swą piękność na siłowni zdobywają, a kiedy się człek na ową wybierze, to same ludzie wieku średniego w wywleczonych podkoszulkach, sapanie, smród i tandetna muzyka. gdzie ci piękni ludzie pytam ja się.. kłamstwa jakieś. bo i mi piękności jakoś nie przybylo od tego, ani też nikomu kogo znam. no ale nic, płacę to pochodzę.
ale dziś chora, choruchna znowu i wytknąć nosa z mieszkania nie planuję, by chorości swej nie pogłębić. wszak muszę być w formie na spotkanko być może sobotnie z internetowa koleżaneczka. hihi. koleżaneczki internetowe sa wporzo <3

ogolnie chyba też lekko zgłupiałam. obwiniam oczywiście internet. ale nie szkodzi... wszyscy chyba ostatnio zgłupieli i czas się skurczył. bo kiedyś, to miałam czas iść do szkoły, po szkole do Green Waya (taaa, byłam wege z 6 lat chyba), na piwo, do kina, na koncert, wrócić do domu, zrobić lekcje, nauczyć się, posłuchać muzyczki, poczytać książkę, obejrzeć film... i jeszcze się wyspałam i byłam piękna i mądra. a teraz... wstaje zła na cały świat, czasem siłka, w uni głownie bawie się twitterem i przegladam instagram, po uni jestem wymeczona doszczętnie, wracam do domu, fb, kolacyjka, szałerek, spaćku. nic mi sie nie chce, na nic nie mam czasu. wracam do domu o 6, zanim sie umyje i zjem jest po 24. bez sensu. czas się kurczy, mówię Wam.

i jeszcze 3 tyg musze udawac przed mama, ze popsula mi sie kamera/nie mam internetu/nie ma mnie w domu... nie moga sie dowiedziec o dziurze w brodzie. o nienienie. dzis patent byl taki :

rezultat: szara plama ;)