Wednesday 18 April 2012

Raaaawr..




Jest zatem dzien siodmy mojego eksperymentu. Czuje sie swietnie, jestem zadowolona, najedzona, dobrze spie, lekko wstaje... ubylo mi 2.3kg mimo, ze napycham sie owocami i warzywami do granic moich zoladkowych mozliwosci. Ciezko wystarczajaca ilosc kalorii uzbierac z takiego kroliczego zarcia.

Jestem szczsliwa (no, prawie, bo egzaminy..) i najedzona, mam energie i chec do zycia, ktorej juz dawno nie doswiadczalam. Postanowilam przedluzyc do 10 dni albo nawet 2ch tygodni.
Sa przypadki, gdzie ludzie wyleczyli sie z roznych chorobsk (cukrzyca, migreny, tradzik, luszczyca..) samym tylko jedzeniem owocow i warzyw, tak wiec poprobuje i zobacze jak moja nowonabyta pryszczyca i czy zagoi mi sie glupi kolczyk, co to niby jest juz ok ale wcale nie jest.
Pogoda troche nie sprzyja, bo zimno i szaro i pada i fuj, wiec chcialoby sie grubego chocolate fudge z kawa i lodami i pizza i bogwieczym.. ale nie. Nawet mnie nie kusi. Jak pomysle jak ciezko i ospale sie czuje po takim zestawie, to banan okazuje sie byc najlepszym przyjacielem czlowieka. W ogole banany to moja milosc nowoodkryta... cale zycie wmawialam sobie, ze nie lubie bananow na surowo. A jednak lubie, uwielbiam, om nom nom.


Jedzonka zatem:











taaak, bylo nawet ciasto w drogawej weganskiej restauracji. dobre i pyszne ale ciezkie, bo z mielonych orzechow i suszonych owocow glownie.
no i ₤4.50 to nie jest cena na moja kieszen ;(

Thursday 12 April 2012

La La oh Raw Raw

Czyli, ze od dzis, przez 7 dni mam w planie jesc tylko surowe produkty.
W zasadzie to warzywa, owoce, jakies super organiczne zboza, co trzeba namaczac godzinami i ziarno.
Raw Food Week Challenge czas zaczac...

Poki co na sniadanko:




Owies moczony przez noc w mleku migdalowym, z polowka banana i kilkoma malinami. I jakis mix ziaren wszelakich. Spoko. Tylko zimne..

Po śniadanku wskoczyłam na rower i z szalona italiansks koleżanka z klasy pojechalyśmy na Queens Market oddalony o niecałe 10km. Zdecydowanie nie bylo to to, czego spodziewałam sie po 'farmer's market' ale spoko. Smród suszonej ryby i mdly slodkawy zapach niechlodzonych stoisk mięsnych znioslam dzielnie.


Wyruszylysmy więc w drogę powrotną. I zaczęło lac. Solidnie, bezdusznie i po chamsku. Chciał nie chciał, zatrzymałyśmy sie w McDonaldzie ażeby ulewe przeczekać...

A potem wróciłam do domu, nie miałam internetu, zjadlam to

to

i to

i napisałam posta z telefonu i nie wiem czy działa.

Ach, i jeszcze troche tego: