Monday 27 June 2011

to był dobry weekend.
pierwszy raz od chyba pięciu tygodni porobiliśmy COŚ. w sumie nic spektakularnego i wielce rozwijającego, ale nie było to oglądanie seriali na sofie z browarem w ręku.
w piątek spotkałam się z koleżanką nie widzianą chyba od marca. straszne. zwykłyśmy byćniemal nierozłączne, mimo iż owa koleżanka zamężna. a potem przyszła praca, sesja, chłopiec i koleżanka się zagubiła. ale już już ok ok. zanim wróciłam do domu moi chłopcy byli już w stanie wysokiego upojenia wódką żołądkową gorzką, przez mamę kolegi w poprzedni weekend przywiezioną. bo kolega dostał się na mastersa. co prawda dopiero na rok następny, bo tak jak ja jest leniem i wysłał za późno aplikacje.. z tym, że mi się udało, a jemu mniej. no ale powód na żołądkową zawsze godzien. ja tym czasem załapałam wkurw, bo nie lubię być trzeźwą wśród bełkoczących. wyszliśmy na miasto i trochę mi przeszło. a potem już tylko włamanie do zamknietego parku, picie i tańce, wirtualna jazda na rowerze zawieszonym na płocie i tany tany w jakiejś knajpie. w drodze powrotnej zjadłam niemal całą paczkę Cadbury chocolate fingers. grubas.
w sobotę podobnie, z tym, że jakiś didżej. mr scruff czy coś, nie wiem, nie znam się, ale dużo ludzi mówiło łał, a jeszcze więcej czekało przed klubem na wpuszczenie. one out one in. my out kolo 3ciej, to pięciu szczęśliwców może weszło. brawo za wytrwałość. a wczoraj park park słoneczko, bread sticks z hummusem i pear cider. yum. szczęście.
dziś +9686 ton na wadze, depresja, dalej gorąco i czas powrócic do diety. i pracy, którą zamierzam za jakieś 2tygodnie porzucić.
i wciąż brak wieści o moim plagiacie...




Thursday 16 June 2011

a mowilam, ze nie moze byc za dobrze.
pracowanie ponad 50h w tygodniu pomine. poza tym we wtorek zrobilam sie strasznie chora. zadzwonilam do zyda (manager, tak, jest izraelita) powiedzialam, ze dluzej nie dam rady, ma przyjezdzac i mnie puscic do domu. przyjechal po 3ch godz. ledwie stalam na nogach.
we wtorek przelezalam doslownie caly dzien w lozku, wstajac 2 razy na siku i raz na jedzenie, ktore zrobil mi chlopiec, bo ja nie mialam sily. dzis tez slabo, ale jakos o wlasnych silach siedze, a jutro musze (!!!) isc do pracy. no nic, pojde, moze dojde.
ale abstrahujac od tego wszystkiego.... brzystko mowiac, sie popierdolilo.
otoz dostalam maila od mojego szanownego uniwersytetu, ze zostalam posadzona o plagiat!! pierwszy kurwa raz od 3ch lat cokolwiek sie do mnie czepiaja, zawsze oceny A czy B+, wszystko ladnie pieknie same pochwaly... a tu nagle, z dupy, PLAGIAT. nie wiem jak w polsce, ale tutaj, jest to powazne oskarzenie. ze albo zerznelam za duzo, zerznelam nie podajac skad, albo skad, nie zgadza sie z tym, skad bylo to faktycznie, albo turnitin pojebalo i losowo padlo na mnie. nie wiem, nie rozumiem, jestem zalamana. bo jesli sie z tego nie wybronie (a nie bardzo mam jak, bo przeciez liczby nie klamia i pokaza mi czarno na bialym procent 'sciagnietej' pracy to co im powiem...) to albo kompletnie nie zalicza mi przedmiotu albo ostro pojada po ocenie... 'informal meeting' w tej sprawie mam dopiero we wtorek. umre do tego czasu. kilka razy.
nadomiar wspanialych wiesci kings college napisal mi, ze owszem przyjma mnie chetnie bla bla jesli oceny moje beda takie jak przewidywane, 2:1, czyli poki co spoko.... o ile mi ta sprawa plagiatu wszystkiego nie spierdoli.
ogolnie nie wiem. zalamanie. czarna rozpacz.
moze pora wracac do ojczyzny....

Saturday 11 June 2011

mówta co chceta... że jestem kujonem, hardkorem, że 'pierdolisz, że nie zdasz a potem masz 5'... ja na prawdę i na serio MAŁO robię do szkoły. ci, którzy mnie znają (czyli mam nadzieję nikt tutaj) wiedzą, że życie spędzam w pracy albo z drinkiem w ręku. kiedy nie pracowałam, to głównie z drinkiem. dlategóż tez schudnąć nie mogę, bo jak wiadomo alkohol pogrubia.

w każdym razie.... DOSTAŁAM SIĘ NA KING'S fucking COLLEGE LONDON! 'so we will probably see you in September, congratultions'. jeszcze tylko czekam na oficjalnego maila potwierdzającego i będę mogła zrobić kupę w majty. najstarszy, najbardziej znany i poważany kurs Forensic Science i JA! ja leń, nieuk, kombinator... ja, która eseje pisze w przerwie na dablu w pracy.. ja, która browarem zapija niejasności biochemii i zawiłości high performance liquid chromatography! dżiseskurwajapierdole, nie wierze.
nie poszłam opijać, bo wciąż trwam w diecie... nie wiem który to już dzień i waga coś nie współpracuje, ale chyba objętość mi spadła nieco.. spodnie luźniejsze i w ogóle. same dobre wieści.

z tej całej radości i ekscytacji mój telefon postanowił się poddać i od wczoraj pisze do mnie, że 'your selected network is no longer available'. że co, że zlikwidowali trójkę? mam dziś wizytę w Apple Store na Regent Street. brzmi posh, będzie nuda i długa kolejka.

i w ogóle moje życie coś za dobre ostatnio, nawet podobno dostanę jakiś zwrot podatku. i zamiast cieszyć się wszystkim, zastanawiam się, co się teraz może stac niedobrego...

Monday 6 June 2011

no dobra. skończyłam egzaminy. pracowałam jak dziki osioł w poprzednim tygodniu. a w weekend załatwiłam milion ważnych spraw. mianowicie, wspaniała siec telefonii komórkowej Three postanowiła nagle kasować mnie za smsy, które miały być nielimitowane (i były przez jakies 1,5 roku) tym samym rachunek wyjść miał jakies 77 funtów. obsmarowałam na twitterze, zadzwonili, anulowali nadwyżkę i gra. druga ważna sprawa - podatek. jakimś trafem za każdym razem, gdy zmieniam prace dają mi zły tax code, co za tym idzie płacę 1/3 pensji nie wiem komu nie wiem na co. porozmawiałam z przemiłym panem Rogerem (po uprzednim wysłuchiwaniu radosnej muzyczki dla oczekujących przez dobre 20min) i powiedział 'ooo taaak, pani to za dużo taxu płaci'.... oooo czyżby.
poza tym wieści dobroniedobre... warunkowo przyjmą mnie na Queen Mary Uni. warunkiem jest uzyskanie końcowej oceny co najmniej 2:2. ja póki co mam szansę na 1st, więc tym bardziej mam szansę na 2:2. tak więc teoretycznie jestem przyszłą studentką QMUL. :)
z King's College wieści takie, że po wypełnieniu biologicznochemicznego testu on-line (17/20) mam się stawić na interview w piątek o 3.30. wieść jest to śednio dobra, gdyż w piątek pracuję od 12-23. druga supervisorka jest ciężarna, więc ma przywileje, tak więc nie wiem czy uda mi się jakoś z tego wybrnąć. a jeśli się uda... to na takie interwju wypada się przygotować jakoś. a ja nie wiem jak... a także nie bardzo będę mieć czas, bo przecież przed piątkiem też pracuję czas cały. ogólnie dupa blada z tym wszystkim, to interwju ważne kurna jest. no i nie mam małej czarnej. a sama jestem duża. ani nawet garsonki nie mam...
no i poza tym wszystkim, jak to się w ogóle na takie interwju przygotowuje? pewnie będą pytali co wiem, co mnie interesuje, ja będę musiała okazać dziką pasję i ekstaze.... nosz kurwa. owszem, ciekawe to, ale nie szaleję. praca jak praca. ja z natury nie jestem osobą co to się ekscytuje nadmiernie. boję się strasznie boję. niby spoko jak się nie dostanę, mam QMUL, też dobra szkoła. ale King's.... damn. nie wiem. srampogaciach.

och and by the way: 8 dzien diety. yeah.

Saturday 4 June 2011

przez 4 dni pracowalam od 7 do 24. przez 4 dni nie mialam internetu. przktycznie nie widzialam chlopca, nie gadalam z mama, nie gadakam z nikim. nie bylo czasu. piatego dnia wstalam i nie wiem jak sie nazywam. ide dochodzic co siebie, wiecej napisze potem.