Showing posts with label happy. Show all posts
Showing posts with label happy. Show all posts

Wednesday, 18 April 2012

Raaaawr..




Jest zatem dzien siodmy mojego eksperymentu. Czuje sie swietnie, jestem zadowolona, najedzona, dobrze spie, lekko wstaje... ubylo mi 2.3kg mimo, ze napycham sie owocami i warzywami do granic moich zoladkowych mozliwosci. Ciezko wystarczajaca ilosc kalorii uzbierac z takiego kroliczego zarcia.

Jestem szczsliwa (no, prawie, bo egzaminy..) i najedzona, mam energie i chec do zycia, ktorej juz dawno nie doswiadczalam. Postanowilam przedluzyc do 10 dni albo nawet 2ch tygodni.
Sa przypadki, gdzie ludzie wyleczyli sie z roznych chorobsk (cukrzyca, migreny, tradzik, luszczyca..) samym tylko jedzeniem owocow i warzyw, tak wiec poprobuje i zobacze jak moja nowonabyta pryszczyca i czy zagoi mi sie glupi kolczyk, co to niby jest juz ok ale wcale nie jest.
Pogoda troche nie sprzyja, bo zimno i szaro i pada i fuj, wiec chcialoby sie grubego chocolate fudge z kawa i lodami i pizza i bogwieczym.. ale nie. Nawet mnie nie kusi. Jak pomysle jak ciezko i ospale sie czuje po takim zestawie, to banan okazuje sie byc najlepszym przyjacielem czlowieka. W ogole banany to moja milosc nowoodkryta... cale zycie wmawialam sobie, ze nie lubie bananow na surowo. A jednak lubie, uwielbiam, om nom nom.


Jedzonka zatem:











taaak, bylo nawet ciasto w drogawej weganskiej restauracji. dobre i pyszne ale ciezkie, bo z mielonych orzechow i suszonych owocow glownie.
no i ₤4.50 to nie jest cena na moja kieszen ;(

Wednesday, 14 March 2012

Ostatnie 3 tygodnie szkoly. Ostatnie strzepy motywacji ulecialy na prawie wiosennym wietrze albo utopily sie w promieniach slonca okolo pory lunchu, kiedy to przewaznie jestem w szkole lub w pracy. Nie przewaznie, zawsze.
Okropna prezentacja we wtorek zakonczyla sie srednim sukcesem. Praco grupowa nienawidze cie. Z drugiej strony, gdyby byla to praca indywidualna pewnie juz slalibyscie kondolencje chlopcu memu i tlumnie pielgrzymowali na moj grob. Grob tej, co wszystko wiedziala, ale wszystko zle.
Choc czesciej nie wiedziala nic. Moj kurs mnie troche przerasta.

Bywaja jednak pozytywne akcenty. Takie jak w poniedzialek (zaraz przed okropnym wtorkiem), kiedy to udalam sie na dlugo wyczekiwany koncert. Koncert pana, na ktorego poprzedni wystep w zacisznej knajpce na Camden nie udalo mi sie dostac, bo wyprzedane, bo nie wpuszczaja nikogo wiecej. Pan z Ameryki, wiec bylam w kropce. Nie wiedzialam czy wroci i kiedy.
WROCIL! Za niecale dwa miesiace... wrocil 12 marca do Cargo. I zagral, zaspiewal i chyba smierdzialy mu stopy. Chyba jemu. Byl jedyna osoba w zasiegu wzroku, ktora byla bez butow, wiec szanse sa spore.
Ale nie szkodzi. Byl dziwny i gruby i brzydki troche, ale pieknie gral i spiewal i bylo wspaniale.
I gdzies mialam okropna prezentacje z Drugs of Abuse, gdzie niewiadoma substancje zidentyfikowalismy jako ketamine, a byla Ibuprofenem. Nie dzkodzi.
Byl Damien, bylo pieknie. I jeszcze mi sie pieczatka nie do konca zmyla...

Najpiekniejsza piosenka w oryginale:


Najpiekniejsza piosenka ode mnie z ifona:

Friday, 30 December 2011

No dobra... 2011 nie byl az taki straszny. Dostalam w nim cudownego chlopca i jeden z najlepszych uni w kraju. A teraz siedzie i gledze i obu nie doceniam... narzekam na chlopca, narzekam na uni. A fe. Czas zacisnac zebiszcza i uczyc sie i kochac i byc szczesliwa. To chyba dwie najlepsze rzeczy jakie mi sie w zyciu przytrafily. Obie przypadkowo <3



I zastanawiam sie rowniez... czy powinnam moze pisac po angielsku? Tzn. w obu wersjach. Bo calkiem jezyka w mowie i pismie zapomne przez te swieta i sesje...

Tuesday, 13 September 2011

nie, żebym była jakaś obeznana. o istnieniu kosmetyków innych, niźli 'krem na wszystko' dowiedziałam się stosunkowo niedawno. no dobra, wiedziałam już jakiś czas, ale postanowiłam zgłębić tajniki facjalnych namaszczeń dopiero krótki jakiś czas temu.... pomyślawszy, że ćwierćwiecze niepostrzeżenie mnie dopadło, a ząb czasu spróchniały nadgryzać zacznie lada chwila zakupiłam kremów i mazideł co by wypięknieć, wymłodnieć i w ogóle.
i właściwie to niewiele mam do powiedzenia, bo rozpisywać się nie umiem o tym jaki to wspaniały zapach, konsystencja, tekstura, rozprowadzalność, wsiąkalność, cena czy wydajność... powiem tylko DZIAŁA. a przynajmniej mi się zdaje, że zadziałał. a mianowicie... próbkowy zestaw DHC Pore Care z yesstyle, o TAKI .
zapakowany w słitaśną błyskotliwą mini kosmetyczkę. próbki w mikroilościach pewnie starczą na max 10dni. ale po trzech dniach stosowania średnio skrupulatnego widzę, że pory lepsze. tzn brak porów właściwie. a przynajmniej ich mniejsza obfitość i objętość. jestem zachwycona! dziatwo, kupujta!

Monday, 27 June 2011

to był dobry weekend.
pierwszy raz od chyba pięciu tygodni porobiliśmy COŚ. w sumie nic spektakularnego i wielce rozwijającego, ale nie było to oglądanie seriali na sofie z browarem w ręku.
w piątek spotkałam się z koleżanką nie widzianą chyba od marca. straszne. zwykłyśmy byćniemal nierozłączne, mimo iż owa koleżanka zamężna. a potem przyszła praca, sesja, chłopiec i koleżanka się zagubiła. ale już już ok ok. zanim wróciłam do domu moi chłopcy byli już w stanie wysokiego upojenia wódką żołądkową gorzką, przez mamę kolegi w poprzedni weekend przywiezioną. bo kolega dostał się na mastersa. co prawda dopiero na rok następny, bo tak jak ja jest leniem i wysłał za późno aplikacje.. z tym, że mi się udało, a jemu mniej. no ale powód na żołądkową zawsze godzien. ja tym czasem załapałam wkurw, bo nie lubię być trzeźwą wśród bełkoczących. wyszliśmy na miasto i trochę mi przeszło. a potem już tylko włamanie do zamknietego parku, picie i tańce, wirtualna jazda na rowerze zawieszonym na płocie i tany tany w jakiejś knajpie. w drodze powrotnej zjadłam niemal całą paczkę Cadbury chocolate fingers. grubas.
w sobotę podobnie, z tym, że jakiś didżej. mr scruff czy coś, nie wiem, nie znam się, ale dużo ludzi mówiło łał, a jeszcze więcej czekało przed klubem na wpuszczenie. one out one in. my out kolo 3ciej, to pięciu szczęśliwców może weszło. brawo za wytrwałość. a wczoraj park park słoneczko, bread sticks z hummusem i pear cider. yum. szczęście.
dziś +9686 ton na wadze, depresja, dalej gorąco i czas powrócic do diety. i pracy, którą zamierzam za jakieś 2tygodnie porzucić.
i wciąż brak wieści o moim plagiacie...




Saturday, 11 June 2011

mówta co chceta... że jestem kujonem, hardkorem, że 'pierdolisz, że nie zdasz a potem masz 5'... ja na prawdę i na serio MAŁO robię do szkoły. ci, którzy mnie znają (czyli mam nadzieję nikt tutaj) wiedzą, że życie spędzam w pracy albo z drinkiem w ręku. kiedy nie pracowałam, to głównie z drinkiem. dlategóż tez schudnąć nie mogę, bo jak wiadomo alkohol pogrubia.

w każdym razie.... DOSTAŁAM SIĘ NA KING'S fucking COLLEGE LONDON! 'so we will probably see you in September, congratultions'. jeszcze tylko czekam na oficjalnego maila potwierdzającego i będę mogła zrobić kupę w majty. najstarszy, najbardziej znany i poważany kurs Forensic Science i JA! ja leń, nieuk, kombinator... ja, która eseje pisze w przerwie na dablu w pracy.. ja, która browarem zapija niejasności biochemii i zawiłości high performance liquid chromatography! dżiseskurwajapierdole, nie wierze.
nie poszłam opijać, bo wciąż trwam w diecie... nie wiem który to już dzień i waga coś nie współpracuje, ale chyba objętość mi spadła nieco.. spodnie luźniejsze i w ogóle. same dobre wieści.

z tej całej radości i ekscytacji mój telefon postanowił się poddać i od wczoraj pisze do mnie, że 'your selected network is no longer available'. że co, że zlikwidowali trójkę? mam dziś wizytę w Apple Store na Regent Street. brzmi posh, będzie nuda i długa kolejka.

i w ogóle moje życie coś za dobre ostatnio, nawet podobno dostanę jakiś zwrot podatku. i zamiast cieszyć się wszystkim, zastanawiam się, co się teraz może stac niedobrego...