biorąwszy dziś kąpiel popodróżową przypomniała mi się niadawna historia pewnego specyfiku.
jako osoba na suchoty skórne cierpiąca, nieznaczne może, lecz jednak, pewnegoż dnia po obmyciu postanowiłam odszukać specyfik niegdyś z ziemi ojczystej przywieziony. odnalazłam. rózowate podłużne opakowanie, butelka jakby czy coś. spoczko. poczęłam obsmarowywać obficie i pieczołowicie wszelkie zakamarki mej formy fizycznej, ale coś jakby szło opornie. no ale nic myślę, dawno żem nie używała, może zapomniałam, że to taki 'feel'. następnie myślę 'ależ jaja byłyby, jakby to jednak nie balsam cielesny był, a kąpielowy'. no i pacze i jest. i głupia, niemalże spóźniona musiałam kolejny prysznic odbyć, wodę życiodajną marnotrawić, a i potem się nie nawilżałam, bo i czasu nie było.
jakiż to projektant nicpoń wymyśla opakowania, gdzie komplementarne, acz diametralnie inne w zastosowaniu, produkty różnią się tym, że jeden dnem do dołu, a drugi dnem do góry się stawia?
bulwers milion. ziemia płacze.
Sunday, 21 October 2012
Sunday, 7 October 2012
She wants what very few people know how to give. She wants all the simple things. Not many people know how to do simple anymore. She wants grilled cheese sandwiches at home dipped in ketchup served on a paper plate, not dinner at an expensive restaurant. She wants to sit on the beach at sunset, not some far away exotic vacation. She wants a handwritten note that says I care about you, not some piece of jewelry that was financed over three years. She wants you to brush her hair, not send her to some spa for a day.
And she wants things even simpler than that. Simple things that it seems like we have all forgotten. She wants you to ask her before you kiss her for the first time and the second. She wants you to hold her hand while you're watching re-runs together on the couch. She wants you to look at her when you talk to her. You guys, not just you, but so many guys have it all wrong. You think it is about where you take her and what you buy her for her birthday and for Christmas and you think it is about figuring out how her mind works. You think it is about being the best lover she ever had and you think it is about what she thinks of your career and your friends and your families and you think it is about all kinds of things that would never matter to her.
As far as she's concerned, you can go out with the guys as often as you like. She *wants* you to have fun and enjoy yourself. You can have a job that keeps you and calls you away from home. She wants you to be happy with your work and she wants you to succeed. You can be so-so in bed. She wants to learn your body and have you learn hers. You can be greedy and selfish and demanding from time to time. She wants to work things through with you. You can see her once a week or once a month. She just wants to make the most of the time you get together.
What does she want? That’s what someone asked. All she wants is to be loved, simply. Just like she loves everything in her life. There is no complex formula to the way she lives. Everything for her is simple and easy because everything comes from her heart. She wants to be loved from your heart. And no one in her life has done that yet because people spend way too much time over-thinking things and over-analyzing things and doing stupid things and finding reasons not to just love from the heart.
- Jonathan Carroll podobno.
Znalezione. Prawdziwe. Niemozliwe.
I gdzie jest milosc mojego zycia? Kolezanka mowi, ze sie przygotowuje... bo kiedy sie spotkamy, bedzie pieknie i wspaniale. Ale niechze sie pospieszy no. Mi tu smierc w oczy zaglada powoli.
And she wants things even simpler than that. Simple things that it seems like we have all forgotten. She wants you to ask her before you kiss her for the first time and the second. She wants you to hold her hand while you're watching re-runs together on the couch. She wants you to look at her when you talk to her. You guys, not just you, but so many guys have it all wrong. You think it is about where you take her and what you buy her for her birthday and for Christmas and you think it is about figuring out how her mind works. You think it is about being the best lover she ever had and you think it is about what she thinks of your career and your friends and your families and you think it is about all kinds of things that would never matter to her.
As far as she's concerned, you can go out with the guys as often as you like. She *wants* you to have fun and enjoy yourself. You can have a job that keeps you and calls you away from home. She wants you to be happy with your work and she wants you to succeed. You can be so-so in bed. She wants to learn your body and have you learn hers. You can be greedy and selfish and demanding from time to time. She wants to work things through with you. You can see her once a week or once a month. She just wants to make the most of the time you get together.
What does she want? That’s what someone asked. All she wants is to be loved, simply. Just like she loves everything in her life. There is no complex formula to the way she lives. Everything for her is simple and easy because everything comes from her heart. She wants to be loved from your heart. And no one in her life has done that yet because people spend way too much time over-thinking things and over-analyzing things and doing stupid things and finding reasons not to just love from the heart.
- Jonathan Carroll podobno.
Znalezione. Prawdziwe. Niemozliwe.
I gdzie jest milosc mojego zycia? Kolezanka mowi, ze sie przygotowuje... bo kiedy sie spotkamy, bedzie pieknie i wspaniale. Ale niechze sie pospieszy no. Mi tu smierc w oczy zaglada powoli.
Sunday, 30 September 2012
Podnoszę tam, gdzie rzuciłam.
Kolejny raz rozpoczynam surowy eksperyment. Tym razem nie mam ambicji przejścia na taki tryb odżywiania, mimo, że bardzo mi on pasuje (i smakuje) jest to dość nudnawe i antysocjalne. I zimne przede wszystkim. Jako, żem człowiek z natury zziębnięty potrzebuję zupek, kakałek i innej ciepłości.
Dlaczego przestałam pisać. Nie wiem. Z braku możliwości chyba. Fizycznie dosłownie (chłopiec za plecami albo ktoś w szkole) i emocjonalnie. Wyzuta z wszelkich uczuć toczyłam żywot niemal jak w hipnozie od kwietnia do połowy lipca. A potem byłam zapracowana. I bez chłopca. I zakochana w kimś, kogo mieć nie mogę.
Z nowości więc: chłopiec porzucon został z powodu braku ambicji, jakichkolwiek własnych poglądów i chęci życia. Potrzebuję kogoś, kto mnie zainspiruje, czegoś nauczy, pokaże, zmotywuje, popchnie. Nie potrzebuję służącego ani przytakiwacza. Szkoda, dobry był, kochany. Ale już się nie dało.
Przedłużyłam sobie też studia z MSc do MRes, który będę robić part-time. Czyli, że kontunuuję moje badania dla londyńskiej policji przez kolejne pół roku. Kolejne pół roku będę widywać pana, którego mieć nie mogę. Dlaczego tak? Dlatego, że praca w pubie albo sklepie w nadziei i oczekiwaniu na 'prawdziwą' pracę bardzo mnie przeraża. Jeśli jakiekolwiek prace się pokażą i jeśli jacykolwiek pracodawcy mnie zapragną proces cały trwa kilka miesięcy w mej branży. Wolę więc jeszcze postudiować i poudawać niedorosłą. Bardzo boje się życia po szkole. Panicznie wręcz.
A jak do końca kwietnia nie dostanę sensownej pracki to się chyba z wyspami pożegnamy...
Nic mnie tu nie trzyma i chyba już nic nie zaskoczy.
Chyba, że nowy flavour w Starbuniu. Albo przecena w Topszopie. Albo cokolwiek o czym można obficie instagramować. Rzyg.
Dziękuję za uwagę.
Kolejny raz rozpoczynam surowy eksperyment. Tym razem nie mam ambicji przejścia na taki tryb odżywiania, mimo, że bardzo mi on pasuje (i smakuje) jest to dość nudnawe i antysocjalne. I zimne przede wszystkim. Jako, żem człowiek z natury zziębnięty potrzebuję zupek, kakałek i innej ciepłości.
Dlaczego przestałam pisać. Nie wiem. Z braku możliwości chyba. Fizycznie dosłownie (chłopiec za plecami albo ktoś w szkole) i emocjonalnie. Wyzuta z wszelkich uczuć toczyłam żywot niemal jak w hipnozie od kwietnia do połowy lipca. A potem byłam zapracowana. I bez chłopca. I zakochana w kimś, kogo mieć nie mogę.
Z nowości więc: chłopiec porzucon został z powodu braku ambicji, jakichkolwiek własnych poglądów i chęci życia. Potrzebuję kogoś, kto mnie zainspiruje, czegoś nauczy, pokaże, zmotywuje, popchnie. Nie potrzebuję służącego ani przytakiwacza. Szkoda, dobry był, kochany. Ale już się nie dało.
Przedłużyłam sobie też studia z MSc do MRes, który będę robić part-time. Czyli, że kontunuuję moje badania dla londyńskiej policji przez kolejne pół roku. Kolejne pół roku będę widywać pana, którego mieć nie mogę. Dlaczego tak? Dlatego, że praca w pubie albo sklepie w nadziei i oczekiwaniu na 'prawdziwą' pracę bardzo mnie przeraża. Jeśli jakiekolwiek prace się pokażą i jeśli jacykolwiek pracodawcy mnie zapragną proces cały trwa kilka miesięcy w mej branży. Wolę więc jeszcze postudiować i poudawać niedorosłą. Bardzo boje się życia po szkole. Panicznie wręcz.
A jak do końca kwietnia nie dostanę sensownej pracki to się chyba z wyspami pożegnamy...
Nic mnie tu nie trzyma i chyba już nic nie zaskoczy.
Chyba, że nowy flavour w Starbuniu. Albo przecena w Topszopie. Albo cokolwiek o czym można obficie instagramować. Rzyg.
Dziękuję za uwagę.
Wednesday, 18 April 2012
Raaaawr..
Jest zatem dzien siodmy mojego eksperymentu. Czuje sie swietnie, jestem zadowolona, najedzona, dobrze spie, lekko wstaje... ubylo mi 2.3kg mimo, ze napycham sie owocami i warzywami do granic moich zoladkowych mozliwosci. Ciezko wystarczajaca ilosc kalorii uzbierac z takiego kroliczego zarcia.
Jestem szczsliwa (no, prawie, bo egzaminy..) i najedzona, mam energie i chec do zycia, ktorej juz dawno nie doswiadczalam. Postanowilam przedluzyc do 10 dni albo nawet 2ch tygodni.
Sa przypadki, gdzie ludzie wyleczyli sie z roznych chorobsk (cukrzyca, migreny, tradzik, luszczyca..) samym tylko jedzeniem owocow i warzyw, tak wiec poprobuje i zobacze jak moja nowonabyta pryszczyca i czy zagoi mi sie glupi kolczyk, co to niby jest juz ok ale wcale nie jest.
Pogoda troche nie sprzyja, bo zimno i szaro i pada i fuj, wiec chcialoby sie grubego chocolate fudge z kawa i lodami i pizza i bogwieczym.. ale nie. Nawet mnie nie kusi. Jak pomysle jak ciezko i ospale sie czuje po takim zestawie, to banan okazuje sie byc najlepszym przyjacielem czlowieka. W ogole banany to moja milosc nowoodkryta... cale zycie wmawialam sobie, ze nie lubie bananow na surowo. A jednak lubie, uwielbiam, om nom nom.
Jedzonka zatem:
taaak, bylo nawet ciasto w drogawej weganskiej restauracji. dobre i pyszne ale ciezkie, bo z mielonych orzechow i suszonych owocow glownie.
no i ₤4.50 to nie jest cena na moja kieszen ;(
Thursday, 12 April 2012
La La oh Raw Raw
Czyli, ze od dzis, przez 7 dni mam w planie jesc tylko surowe produkty.
W zasadzie to warzywa, owoce, jakies super organiczne zboza, co trzeba namaczac godzinami i ziarno.
Raw Food Week Challenge czas zaczac...
Poki co na sniadanko:
Owies moczony przez noc w mleku migdalowym, z polowka banana i kilkoma malinami. I jakis mix ziaren wszelakich. Spoko. Tylko zimne..
Po śniadanku wskoczyłam na rower i z szalona italiansks koleżanka z klasy pojechalyśmy na Queens Market oddalony o niecałe 10km. Zdecydowanie nie bylo to to, czego spodziewałam sie po 'farmer's market' ale spoko. Smród suszonej ryby i mdly slodkawy zapach niechlodzonych stoisk mięsnych znioslam dzielnie.
Wyruszylysmy więc w drogę powrotną. I zaczęło lac. Solidnie, bezdusznie i po chamsku. Chciał nie chciał, zatrzymałyśmy sie w McDonaldzie ażeby ulewe przeczekać...
A potem wróciłam do domu, nie miałam internetu, zjadlam to
to
i to
i napisałam posta z telefonu i nie wiem czy działa.
Ach, i jeszcze troche tego:
W zasadzie to warzywa, owoce, jakies super organiczne zboza, co trzeba namaczac godzinami i ziarno.
Raw Food Week Challenge czas zaczac...
Poki co na sniadanko:
Owies moczony przez noc w mleku migdalowym, z polowka banana i kilkoma malinami. I jakis mix ziaren wszelakich. Spoko. Tylko zimne..
Po śniadanku wskoczyłam na rower i z szalona italiansks koleżanka z klasy pojechalyśmy na Queens Market oddalony o niecałe 10km. Zdecydowanie nie bylo to to, czego spodziewałam sie po 'farmer's market' ale spoko. Smród suszonej ryby i mdly slodkawy zapach niechlodzonych stoisk mięsnych znioslam dzielnie.
Wyruszylysmy więc w drogę powrotną. I zaczęło lac. Solidnie, bezdusznie i po chamsku. Chciał nie chciał, zatrzymałyśmy sie w McDonaldzie ażeby ulewe przeczekać...
A potem wróciłam do domu, nie miałam internetu, zjadlam to
to
i to
i napisałam posta z telefonu i nie wiem czy działa.
Ach, i jeszcze troche tego:
Wednesday, 14 March 2012
Ostatnie 3 tygodnie szkoly. Ostatnie strzepy motywacji ulecialy na prawie wiosennym wietrze albo utopily sie w promieniach slonca okolo pory lunchu, kiedy to przewaznie jestem w szkole lub w pracy. Nie przewaznie, zawsze.
Okropna prezentacja we wtorek zakonczyla sie srednim sukcesem. Praco grupowa nienawidze cie. Z drugiej strony, gdyby byla to praca indywidualna pewnie juz slalibyscie kondolencje chlopcu memu i tlumnie pielgrzymowali na moj grob. Grob tej, co wszystko wiedziala, ale wszystko zle.
Choc czesciej nie wiedziala nic. Moj kurs mnie troche przerasta.
Bywaja jednak pozytywne akcenty. Takie jak w poniedzialek (zaraz przed okropnym wtorkiem), kiedy to udalam sie na dlugo wyczekiwany koncert. Koncert pana, na ktorego poprzedni wystep w zacisznej knajpce na Camden nie udalo mi sie dostac, bo wyprzedane, bo nie wpuszczaja nikogo wiecej. Pan z Ameryki, wiec bylam w kropce. Nie wiedzialam czy wroci i kiedy.
WROCIL! Za niecale dwa miesiace... wrocil 12 marca do Cargo. I zagral, zaspiewal i chyba smierdzialy mu stopy. Chyba jemu. Byl jedyna osoba w zasiegu wzroku, ktora byla bez butow, wiec szanse sa spore.
Ale nie szkodzi. Byl dziwny i gruby i brzydki troche, ale pieknie gral i spiewal i bylo wspaniale.
I gdzies mialam okropna prezentacje z Drugs of Abuse, gdzie niewiadoma substancje zidentyfikowalismy jako ketamine, a byla Ibuprofenem. Nie dzkodzi.
Byl Damien, bylo pieknie. I jeszcze mi sie pieczatka nie do konca zmyla...
Najpiekniejsza piosenka w oryginale:
Najpiekniejsza piosenka ode mnie z ifona:
Okropna prezentacja we wtorek zakonczyla sie srednim sukcesem. Praco grupowa nienawidze cie. Z drugiej strony, gdyby byla to praca indywidualna pewnie juz slalibyscie kondolencje chlopcu memu i tlumnie pielgrzymowali na moj grob. Grob tej, co wszystko wiedziala, ale wszystko zle.
Choc czesciej nie wiedziala nic. Moj kurs mnie troche przerasta.
Bywaja jednak pozytywne akcenty. Takie jak w poniedzialek (zaraz przed okropnym wtorkiem), kiedy to udalam sie na dlugo wyczekiwany koncert. Koncert pana, na ktorego poprzedni wystep w zacisznej knajpce na Camden nie udalo mi sie dostac, bo wyprzedane, bo nie wpuszczaja nikogo wiecej. Pan z Ameryki, wiec bylam w kropce. Nie wiedzialam czy wroci i kiedy.
WROCIL! Za niecale dwa miesiace... wrocil 12 marca do Cargo. I zagral, zaspiewal i chyba smierdzialy mu stopy. Chyba jemu. Byl jedyna osoba w zasiegu wzroku, ktora byla bez butow, wiec szanse sa spore.
Ale nie szkodzi. Byl dziwny i gruby i brzydki troche, ale pieknie gral i spiewal i bylo wspaniale.
I gdzies mialam okropna prezentacje z Drugs of Abuse, gdzie niewiadoma substancje zidentyfikowalismy jako ketamine, a byla Ibuprofenem. Nie dzkodzi.
Byl Damien, bylo pieknie. I jeszcze mi sie pieczatka nie do konca zmyla...
Najpiekniejsza piosenka w oryginale:
Najpiekniejsza piosenka ode mnie z ifona:
Tuesday, 6 March 2012
Ogloszenie drobne
SZUKAM WSPOLLOKATORA/OW OD ZARAZ.
za 2tygodnie. Londyn, Bethnal Green, ja, chlopiec, brak smierdzacych dywanow, czysto i slonecznie.
pomozcie, gloscie dobra nowine!
zarys ogolny wielkosci pokoju + chlopiec + lumpex ;)
mozna zrobic jednorazowe bbq na dachu.
mozna miec piekny back garden ;)
mozna rowniez miec lepszy widok, kiedy spojrzy sie w gore.
Monday, 27 February 2012
historia o mopie zakonczyla sie szczesliwie. kilka dni temu, nie wiem sama kiedy, swoja przeprostowana, sztywna osoba zaszczycil nas nowy piekny mop. nowiusienki. jego drewniany kij pieknie skrzy sie, niczym pan z twilight, w pierwszych promieniach wiosennego slonca, a jego blade welniane, lub inne sznurkowe loki wprawiaja mnie w zachwyt. choc tak na prawde, to nie lsni, bo matowy. jest to mop ideal. mop prototyp. stoprocent natural. pewnie ze dwa funty kosztowal w sklepie na przeciwko. mnie jednak jego obecnosc cieszy. bo wreszcie cos w tym domu ma tylko swoje wlosy! bez dodatku moich. bez obfitego dodatku.
poza tym jestem najnudniejsza osoba na swiecie. juz nie mam nawet na co narzekac, bo absolutnie nic sie nie zmienilo. mogloby, ale nie zmienilo, bo nieznosna ciezkosc bytu i bol finansowego nieistnienia sprowadzil mnie do punktu wyjscia. do londynu w sensie. miasta marzen wielu, miasta utrapienia dla mnie. a moglam szalenczo namnazac komorki w singapurze, badac wybuchy w nowej zelandii, handlowac dragami w kanadzie czy chocby nie robic nic w hiszpanskim santiago. ale nie.
bo nie stac mnie na rzucenie wszystkiego tutaj, nie stac mnie na wywiklanie sie z pomocy finansowej chlopca. z dorywczej pracy w przeuroczym sklepiku z ciuszkami dla nowonarodzonych i ich matul z opaslym przed lub poporodowym brzuszyskiem. nie mam pinionszka na zapas. nie mam kogo poprosic. zlozylam wiec podania dwa w miescie udreki, jedno w kolonii. nuda, ale chociaz inny kraj, inny jezyk, a i moze pracke na weekend bym gdzies dorwala. bo przeciez szprechac kiedys potrafilam, to pewnie sie przypomni. a nazwisko profesora schneidera budzi jeki i wywoluje omdlenia w kregach wielce i wysoko naukowych. u mnie sentyment. lubie brzydkie, twarde jezyki. dobry panie, pozwol zatem azebym na ziemii germanskiej na trzy miesiace w lecie wyladowala. cos dla odmiany. troche, troszeczke.
poza tym jestem tez najgorszym czlowiekiem na swiecie. nie odpisuje, nie oddzwaniam, nie odsylam. nie nie nie. nie-nic. czyli, ze jak ktos mu cos, to ja mu to samo tyko nie. z lenistwa. z braku checi zycia. z braku checi czegokolwiek. jestem chyba w fazie rozpieszczonej szczesnastolatki, ktorej jest za dobrze. w dupie sie poprzewracalo. bo wszystko jest dobrze i wszystko jest do dupy. nie dzieje sie nic godnego zauwazenia. moje zycie, dni, tygodnie, miesiace sa i den ty czne. albo moja slepota (-7) jest juz tak zaawansowana, ze nie pozwala mi odroznic czegos od czegos. jak mila jovovich w faces in the crowd. jak plakietka, ktora mialam na wojskowym plecaku 'kostce', kiedy bylam super hiper elo punkometlogrungem. 'kazdy inny, wszyscy rowni'. i nie wiem jak zaradzic. riki tiki narkotyki. i wodka. czekam na gosci. przyjezdzaj ludu mnie rozweselac.
PS. chlopiec mowi mi, ze mam zalozyc bloga. upsik. nie wiem jak wywiklac sie i z tego.
poza tym jestem najnudniejsza osoba na swiecie. juz nie mam nawet na co narzekac, bo absolutnie nic sie nie zmienilo. mogloby, ale nie zmienilo, bo nieznosna ciezkosc bytu i bol finansowego nieistnienia sprowadzil mnie do punktu wyjscia. do londynu w sensie. miasta marzen wielu, miasta utrapienia dla mnie. a moglam szalenczo namnazac komorki w singapurze, badac wybuchy w nowej zelandii, handlowac dragami w kanadzie czy chocby nie robic nic w hiszpanskim santiago. ale nie.
bo nie stac mnie na rzucenie wszystkiego tutaj, nie stac mnie na wywiklanie sie z pomocy finansowej chlopca. z dorywczej pracy w przeuroczym sklepiku z ciuszkami dla nowonarodzonych i ich matul z opaslym przed lub poporodowym brzuszyskiem. nie mam pinionszka na zapas. nie mam kogo poprosic. zlozylam wiec podania dwa w miescie udreki, jedno w kolonii. nuda, ale chociaz inny kraj, inny jezyk, a i moze pracke na weekend bym gdzies dorwala. bo przeciez szprechac kiedys potrafilam, to pewnie sie przypomni. a nazwisko profesora schneidera budzi jeki i wywoluje omdlenia w kregach wielce i wysoko naukowych. u mnie sentyment. lubie brzydkie, twarde jezyki. dobry panie, pozwol zatem azebym na ziemii germanskiej na trzy miesiace w lecie wyladowala. cos dla odmiany. troche, troszeczke.
poza tym jestem tez najgorszym czlowiekiem na swiecie. nie odpisuje, nie oddzwaniam, nie odsylam. nie nie nie. nie-nic. czyli, ze jak ktos mu cos, to ja mu to samo tyko nie. z lenistwa. z braku checi zycia. z braku checi czegokolwiek. jestem chyba w fazie rozpieszczonej szczesnastolatki, ktorej jest za dobrze. w dupie sie poprzewracalo. bo wszystko jest dobrze i wszystko jest do dupy. nie dzieje sie nic godnego zauwazenia. moje zycie, dni, tygodnie, miesiace sa i den ty czne. albo moja slepota (-7) jest juz tak zaawansowana, ze nie pozwala mi odroznic czegos od czegos. jak mila jovovich w faces in the crowd. jak plakietka, ktora mialam na wojskowym plecaku 'kostce', kiedy bylam super hiper elo punkometlogrungem. 'kazdy inny, wszyscy rowni'. i nie wiem jak zaradzic. riki tiki narkotyki. i wodka. czekam na gosci. przyjezdzaj ludu mnie rozweselac.
PS. chlopiec mowi mi, ze mam zalozyc bloga. upsik. nie wiem jak wywiklac sie i z tego.
Wednesday, 1 February 2012
popijam Coldrexa, ssę Cholinexa i kontempluję zakup nowego mopa. wlasnie przed chwilą, przy sprzątaniu (tak, nie jest to sobota jak na szanowanego Polaka przystalo, ale akurat mam wolne) odkryłam, że nasz domowy mopik ma na sobie więcej włosów niźli ja i Bzu razem wzięte, odpada mu głowa i ogolnie chyba bardziej brudzi niż myje. odkryłam go tak późno i w tak opłakanym stanie, albowiem w ciągu ostatnich miesięcy chłopiec borykał się z trudami housekeepingu, pozwalając mi spokojnie się ochudzać, potem chorować, potem być wyjechaną na Święta, a potem mieć sesje. dobry chłopiec, ale zużytość mopiszcza jakoś go w oczęta nie zakłuła. może temu, że naturalnie lekko przymkniete ma.. jak Clint Eastwood czy coś. a może po prostu temu, że chłopcy mopów nie analizują dogłębnie.. wystarczy wetknąć do wiadra z mokrym i pachnącym, pomazać troche wokół mieszkania, troche wilgotno, troche pachnie - załatwione. a że włosów cała masa i smugi to spoczko, nie jego wina, odkurzał przecie pierwej, przecie wszystko jak należy.
no nic.. znów narzekam.
narzekam, bo właściwie nie mam nic lepszego do roboty... uczyć się powinnam co prawda, co zaraz mam nadzieję napocznę.
ale bo mi sieeee nieeee chceeeee. ogólnie tak nie chce mi się nic. nie mam chęci wstawania rano z łózia i nawet wizja pysznego śniadanka i kawuni mnie nie motywuje. ani wizja spoconej siebie na siłowni. bo śniadanie wciąż to samo bądź podobne, bo wszystko w pośpiechu, bo przez dziure w brodzie i murzyńską warę nie do końca dobrze spożywać można. bo na ta siłownie z przymusu chodzę, bo płacę, bo chcę być piękna.. tylko jakoś tam nikogo pięknego nie widać.
jakiż to fenomen, że piękni ludzie twierdzą, że swą piękność na siłowni zdobywają, a kiedy się człek na ową wybierze, to same ludzie wieku średniego w wywleczonych podkoszulkach, sapanie, smród i tandetna muzyka. gdzie ci piękni ludzie pytam ja się.. kłamstwa jakieś. bo i mi piękności jakoś nie przybylo od tego, ani też nikomu kogo znam. no ale nic, płacę to pochodzę.
ale dziś chora, choruchna znowu i wytknąć nosa z mieszkania nie planuję, by chorości swej nie pogłębić. wszak muszę być w formie na spotkanko być może sobotnie z internetowa koleżaneczka. hihi. koleżaneczki internetowe sa wporzo <3
ogolnie chyba też lekko zgłupiałam. obwiniam oczywiście internet. ale nie szkodzi... wszyscy chyba ostatnio zgłupieli i czas się skurczył. bo kiedyś, to miałam czas iść do szkoły, po szkole do Green Waya (taaa, byłam wege z 6 lat chyba), na piwo, do kina, na koncert, wrócić do domu, zrobić lekcje, nauczyć się, posłuchać muzyczki, poczytać książkę, obejrzeć film... i jeszcze się wyspałam i byłam piękna i mądra. a teraz... wstaje zła na cały świat, czasem siłka, w uni głownie bawie się twitterem i przegladam instagram, po uni jestem wymeczona doszczętnie, wracam do domu, fb, kolacyjka, szałerek, spaćku. nic mi sie nie chce, na nic nie mam czasu. wracam do domu o 6, zanim sie umyje i zjem jest po 24. bez sensu. czas się kurczy, mówię Wam.
i jeszcze 3 tyg musze udawac przed mama, ze popsula mi sie kamera/nie mam internetu/nie ma mnie w domu... nie moga sie dowiedziec o dziurze w brodzie. o nienienie. dzis patent byl taki :
rezultat: szara plama ;)
no nic.. znów narzekam.
narzekam, bo właściwie nie mam nic lepszego do roboty... uczyć się powinnam co prawda, co zaraz mam nadzieję napocznę.
ale bo mi sieeee nieeee chceeeee. ogólnie tak nie chce mi się nic. nie mam chęci wstawania rano z łózia i nawet wizja pysznego śniadanka i kawuni mnie nie motywuje. ani wizja spoconej siebie na siłowni. bo śniadanie wciąż to samo bądź podobne, bo wszystko w pośpiechu, bo przez dziure w brodzie i murzyńską warę nie do końca dobrze spożywać można. bo na ta siłownie z przymusu chodzę, bo płacę, bo chcę być piękna.. tylko jakoś tam nikogo pięknego nie widać.
jakiż to fenomen, że piękni ludzie twierdzą, że swą piękność na siłowni zdobywają, a kiedy się człek na ową wybierze, to same ludzie wieku średniego w wywleczonych podkoszulkach, sapanie, smród i tandetna muzyka. gdzie ci piękni ludzie pytam ja się.. kłamstwa jakieś. bo i mi piękności jakoś nie przybylo od tego, ani też nikomu kogo znam. no ale nic, płacę to pochodzę.
ale dziś chora, choruchna znowu i wytknąć nosa z mieszkania nie planuję, by chorości swej nie pogłębić. wszak muszę być w formie na spotkanko być może sobotnie z internetowa koleżaneczka. hihi. koleżaneczki internetowe sa wporzo <3
ogolnie chyba też lekko zgłupiałam. obwiniam oczywiście internet. ale nie szkodzi... wszyscy chyba ostatnio zgłupieli i czas się skurczył. bo kiedyś, to miałam czas iść do szkoły, po szkole do Green Waya (taaa, byłam wege z 6 lat chyba), na piwo, do kina, na koncert, wrócić do domu, zrobić lekcje, nauczyć się, posłuchać muzyczki, poczytać książkę, obejrzeć film... i jeszcze się wyspałam i byłam piękna i mądra. a teraz... wstaje zła na cały świat, czasem siłka, w uni głownie bawie się twitterem i przegladam instagram, po uni jestem wymeczona doszczętnie, wracam do domu, fb, kolacyjka, szałerek, spaćku. nic mi sie nie chce, na nic nie mam czasu. wracam do domu o 6, zanim sie umyje i zjem jest po 24. bez sensu. czas się kurczy, mówię Wam.
i jeszcze 3 tyg musze udawac przed mama, ze popsula mi sie kamera/nie mam internetu/nie ma mnie w domu... nie moga sie dowiedziec o dziurze w brodzie. o nienienie. dzis patent byl taki :
rezultat: szara plama ;)
Wednesday, 25 January 2012
szybciutko, zanim wroci chlopiec!
choc wlasciwie nie musze sie spieszyc z wiesciami, gdyz wiesci brak. same shit, different day.
jest znow szkola od 9-17, tym razem trudniejsza, odpowiedzialniejsza, wiecej labow i wiecej na ocene. dlugoterwale cwiczonka na ocene z alkoholi i narkotykow i ich wykrywaniu u roznych zlych ludzi. praca grupowa z gwaltu. dostalismy majteczki, spodniczki, wymazy zewszad, bedziemy wydlubywac DNA i wskazywac winowajcow. eksajting. tylko dlaczego wszystko na powaznie, wszystko oceniane... dlaczego praca gupowa. nie lubie grupowych. ja najjedynsza jedynaczka lubie pracowac samotnie. albo z wybranymi, nie przydzielonymi osobnikami. coz rzec, bedzie wkurw.
pracuje sobie tez raz na czas, czyli mniej wiecej 2 razy w tyg w sklepiku z ciuszkami dzieciecymi, gdzie to dobra kolezanka przygarnac mnie postanowila na zasadach każualnych, czyli, ze na telefon w sumie. jak pasi to ide, nie pasi nie. pieniadz to zadny, ale oplace telefon, transport i silownie, jesli pojde 4-5 razy w miesiacu. na 8 godzin na raz co prawda, ale spoko. inaczej sie nie da.
swoja droga silownia... nie bylam juz ohoho i troche. co sie zamierzam i zapalam to cos mi wypadnie. to szkola na 9, po szkole delikatnie nie do zycia jestem, to jak szkola na 10 to okres, albo praca jesli dzien wolny, albo teraz bol w twarzy. a bo no wlasnie...
kotka nie ma poki co, bo nie mamy czasu. jest za to spuchnieta warga, gdyz wczoraj pod wyplywem ekscytacji studia piercingowego, do ktorego poszlam glownie przepchac stara dziure w nosie, przebilam sobie warge. stara a glupia. 25 lat i 3 kolce w twarzy. a taka ladna buzka... ojeja jeja. no nic, poki co troszke cierpie na odretwienie i murzynskie usta. moze bedzie pieknie. jak nie bedzie, to wyjme.
poki co snuje plany kamuflazowe na skypie... jedna z opcji jest przekonwertowanie sie na islamistke i noszenie okrycia calosciowego twarzy. wlasciwie wtedy nie muslalabym juz i kolczyka w jezyku ukrywac. idealnie! tylko musze chlopca mego na meza sadyste zamienic, co corki swe ze wspolbracmi gwalci, wrzuca w walizki i zakopuje pod lodowka* w birmingham czy gdzies (hello ula, mach mach)
*szukaj: honour killing
choc wlasciwie nie musze sie spieszyc z wiesciami, gdyz wiesci brak. same shit, different day.
jest znow szkola od 9-17, tym razem trudniejsza, odpowiedzialniejsza, wiecej labow i wiecej na ocene. dlugoterwale cwiczonka na ocene z alkoholi i narkotykow i ich wykrywaniu u roznych zlych ludzi. praca grupowa z gwaltu. dostalismy majteczki, spodniczki, wymazy zewszad, bedziemy wydlubywac DNA i wskazywac winowajcow. eksajting. tylko dlaczego wszystko na powaznie, wszystko oceniane... dlaczego praca gupowa. nie lubie grupowych. ja najjedynsza jedynaczka lubie pracowac samotnie. albo z wybranymi, nie przydzielonymi osobnikami. coz rzec, bedzie wkurw.
pracuje sobie tez raz na czas, czyli mniej wiecej 2 razy w tyg w sklepiku z ciuszkami dzieciecymi, gdzie to dobra kolezanka przygarnac mnie postanowila na zasadach każualnych, czyli, ze na telefon w sumie. jak pasi to ide, nie pasi nie. pieniadz to zadny, ale oplace telefon, transport i silownie, jesli pojde 4-5 razy w miesiacu. na 8 godzin na raz co prawda, ale spoko. inaczej sie nie da.
swoja droga silownia... nie bylam juz ohoho i troche. co sie zamierzam i zapalam to cos mi wypadnie. to szkola na 9, po szkole delikatnie nie do zycia jestem, to jak szkola na 10 to okres, albo praca jesli dzien wolny, albo teraz bol w twarzy. a bo no wlasnie...
kotka nie ma poki co, bo nie mamy czasu. jest za to spuchnieta warga, gdyz wczoraj pod wyplywem ekscytacji studia piercingowego, do ktorego poszlam glownie przepchac stara dziure w nosie, przebilam sobie warge. stara a glupia. 25 lat i 3 kolce w twarzy. a taka ladna buzka... ojeja jeja. no nic, poki co troszke cierpie na odretwienie i murzynskie usta. moze bedzie pieknie. jak nie bedzie, to wyjme.
poki co snuje plany kamuflazowe na skypie... jedna z opcji jest przekonwertowanie sie na islamistke i noszenie okrycia calosciowego twarzy. wlasciwie wtedy nie muslalabym juz i kolczyka w jezyku ukrywac. idealnie! tylko musze chlopca mego na meza sadyste zamienic, co corki swe ze wspolbracmi gwalci, wrzuca w walizki i zakopuje pod lodowka* w birmingham czy gdzies (hello ula, mach mach)
*szukaj: honour killing
Wednesday, 4 January 2012
Apel (nie jasnogorski)
Zbieram info na temat KOTOW!
Tak, ja wieczna hejterka postanowilam sprawic sobie wlochatego przyjaciela.... juz 4ty rok zyje w domu bez zwierzecia i jest mi z tym niezmiernie ciezko.
Sek w tym, ze wszystkie koty, ktore znam to dziwadla jakies, ktore siedza schowane za szafa, pod lozkiem, miedzy blatem a pralka (tak, zmysl techniczny UK) i wychodza tylko jesc i kupkac w nocy. Nie chce takiego. Chce, zeby siedzial mi na kolankach i byl mily i biegal sobie po domu radosnie... Pytanie moje brzmi zatem:
Jak zrobic, zeby kot byl "do ludzi"?
I skad owego kota wziac....
Tak, ja wieczna hejterka postanowilam sprawic sobie wlochatego przyjaciela.... juz 4ty rok zyje w domu bez zwierzecia i jest mi z tym niezmiernie ciezko.
Sek w tym, ze wszystkie koty, ktore znam to dziwadla jakies, ktore siedza schowane za szafa, pod lozkiem, miedzy blatem a pralka (tak, zmysl techniczny UK) i wychodza tylko jesc i kupkac w nocy. Nie chce takiego. Chce, zeby siedzial mi na kolankach i byl mily i biegal sobie po domu radosnie... Pytanie moje brzmi zatem:
Jak zrobic, zeby kot byl "do ludzi"?
I skad owego kota wziac....
Tuesday, 3 January 2012
nie, zebym byla jakas pazerna czy cos, ale nigdy nic nie wygralam.
patrze wiec sobie po blogach i co jakis czas trafiam na jakies giveawaye.... i tak sie zastanawiam... dlaczego to musi byc taka mordega w przypadku polskich blogow/youtubow?
trzeba polubic na fejsie i twitterze miliony roznych firm, dzielic sie informacja o tychze na tychce, dodawac na bloga linki do postow, nagrywac filmiki, robic zdjecia, cos obmyslac... podczas gdy w zagranicznych wystarczy jedynie 'add me'.
ja nie wiem. w dupie mi sie pewnie poprzewracalo. ale leniwa jestem... a jakbym choc lakier do paznokci wygrala czy waciki, to pewnie byloby mi latwiej uwierzyc w sens zycia i wlasny maly luck.
jako, ze szczescia przypadkowego brak zastanawiam sie skad wziac aparat i pieniadze nan. chyba bede szukac pracki na nowo...
EDIT: dodalam z boku jakies reklamki. wybaczcie, trzeba dusze diablu sprzedac, choc poki co nawet nie wiem czy to komus w czyms pomoze. jak zarobie kokosy podziele sie na pewno. pff.
patrze wiec sobie po blogach i co jakis czas trafiam na jakies giveawaye.... i tak sie zastanawiam... dlaczego to musi byc taka mordega w przypadku polskich blogow/youtubow?
trzeba polubic na fejsie i twitterze miliony roznych firm, dzielic sie informacja o tychze na tychce, dodawac na bloga linki do postow, nagrywac filmiki, robic zdjecia, cos obmyslac... podczas gdy w zagranicznych wystarczy jedynie 'add me'.
ja nie wiem. w dupie mi sie pewnie poprzewracalo. ale leniwa jestem... a jakbym choc lakier do paznokci wygrala czy waciki, to pewnie byloby mi latwiej uwierzyc w sens zycia i wlasny maly luck.
jako, ze szczescia przypadkowego brak zastanawiam sie skad wziac aparat i pieniadze nan. chyba bede szukac pracki na nowo...
EDIT: dodalam z boku jakies reklamki. wybaczcie, trzeba dusze diablu sprzedac, choc poki co nawet nie wiem czy to komus w czyms pomoze. jak zarobie kokosy podziele sie na pewno. pff.
Subscribe to:
Posts (Atom)