nie, żebym była jakaś obeznana. o istnieniu kosmetyków innych, niźli 'krem na wszystko' dowiedziałam się stosunkowo niedawno. no dobra, wiedziałam już jakiś czas, ale postanowiłam zgłębić tajniki facjalnych namaszczeń dopiero krótki jakiś czas temu.... pomyślawszy, że ćwierćwiecze niepostrzeżenie mnie dopadło, a ząb czasu spróchniały nadgryzać zacznie lada chwila zakupiłam kremów i mazideł co by wypięknieć, wymłodnieć i w ogóle.
i właściwie to niewiele mam do powiedzenia, bo rozpisywać się nie umiem o tym jaki to wspaniały zapach, konsystencja, tekstura, rozprowadzalność, wsiąkalność, cena czy wydajność... powiem tylko DZIAŁA. a przynajmniej mi się zdaje, że zadziałał. a mianowicie... próbkowy zestaw DHC Pore Care z yesstyle, o TAKI .
zapakowany w słitaśną błyskotliwą mini kosmetyczkę. próbki w mikroilościach pewnie starczą na max 10dni. ale po trzech dniach stosowania średnio skrupulatnego widzę, że pory lepsze. tzn brak porów właściwie. a przynajmniej ich mniejsza obfitość i objętość. jestem zachwycona! dziatwo, kupujta!
Tuesday, 13 September 2011
dobrze więc, napiszę. tylko nie bardzo wiem co i o czym.
o tym, że w piątek po raz kolejny będę bezrobotna, kolejny raz odchodząc z tej samej pracy, lecz może nie na długo, bo zaproponowano mi ćwierć lub też dwie ósme czy cztery szesnaste etatu, które to miałoby się rozpocząć nie wiem kiedy, więc pocieszę się bezrobotnością przez pewnie tydzień jakiś.
pocieszę i pomartwię. pomartwię, bo coś mi się srodze wydaje, że jednak te studia nie będą takie piękne i gładkie jak undergraduate. semestr rzekomo 12miesięczny, ale chyba tylko od września do maja. zajęcia codziennie od 9 do 17 lub 18, z okazjonalnie wolną środą. kupa materiału do nadrobienia, z racji, że chemicznobiologicznych przedmiotów nie miałam zbyt wielu, a w stopniu zadowalającym ostatni raz były one nauczane na olsztyńskiej weterynarii, lat temu 4 prawie. i jeszcze większa kupa materiału nowego do ogarnięcia, wymyślenie i przeprowadzenie projektu, napisanie o nim opasłych tomów pracy zaliczeniowej i niemiłosierna frustra wynikająca z braku dochodów. no bo przecież z tego całego uczęszczania i przyswajania nie starczy mi czasu i siły i intelektu na podejmowanie kolejnej odmóżdżającej pracy w branży restauratorskiej z chinczykami, algieryjczykami, brazylijczykami i przedstawicielami innych nacji wątpliwie mówiących w jakimkolwiek innym języku niźli ich ojczysty.
tak więc bezrobocie, frustra, bieda i kochane pieniążki przyślijcie rodzice. i bojfrendzie. i wszyscy święci. bo w londynie tanio nie jest.
a póki co pomykam codziennie (z wyłączeniem niedziel i świąt państwowych) na siłownię/siłkę/pake, a efektów jak nie było tak nie ma. może nieco smuklejsza talia, może nieco. bardzo nieco. jeszcze bardziej może.
a oto dowód: ja i siłkowy kącik pindrzenia.
poza tym stara bida. nie piję, nie palę, mam chłopca, jaram się azjatyckimi kosmetykami i serialami i nie robię nic z długiej listy rzeczy, które robić powinnam. głownie nie przeglądam książek ze szkoły sugerowanych na lato jako catch up. robię za to dużo niepotrzebnych i nieładnych zdjęć na instagramie. tjaaa.... ja mam 25lat. i siano we łbie.
zostawiam zatem 'szanowny państwo' (cyt. Kononowicz Krzysztof) z wizualizacją:
moja praca o poranku.
moje śniadanie. jeszcze bardziej o poranku.
psia torba z etsy. najpiękniejsza <3
koci suwenir z japonii. nielubiekotów.
mój chłopiec i jego ręka. z wieczora.
tadaaam!
EDIT: tak się również zastanawiam, czy by może nie popisać sobie po angielsku czasem.... bo mowić umiem już ledwie (od tych wszystkich chińczykow i brazylijców) a pisze tylko eseje... anglojęzyczne blogi zazwyczaj umierały mi przy około piątej notce. yay or nay?
o tym, że w piątek po raz kolejny będę bezrobotna, kolejny raz odchodząc z tej samej pracy, lecz może nie na długo, bo zaproponowano mi ćwierć lub też dwie ósme czy cztery szesnaste etatu, które to miałoby się rozpocząć nie wiem kiedy, więc pocieszę się bezrobotnością przez pewnie tydzień jakiś.
pocieszę i pomartwię. pomartwię, bo coś mi się srodze wydaje, że jednak te studia nie będą takie piękne i gładkie jak undergraduate. semestr rzekomo 12miesięczny, ale chyba tylko od września do maja. zajęcia codziennie od 9 do 17 lub 18, z okazjonalnie wolną środą. kupa materiału do nadrobienia, z racji, że chemicznobiologicznych przedmiotów nie miałam zbyt wielu, a w stopniu zadowalającym ostatni raz były one nauczane na olsztyńskiej weterynarii, lat temu 4 prawie. i jeszcze większa kupa materiału nowego do ogarnięcia, wymyślenie i przeprowadzenie projektu, napisanie o nim opasłych tomów pracy zaliczeniowej i niemiłosierna frustra wynikająca z braku dochodów. no bo przecież z tego całego uczęszczania i przyswajania nie starczy mi czasu i siły i intelektu na podejmowanie kolejnej odmóżdżającej pracy w branży restauratorskiej z chinczykami, algieryjczykami, brazylijczykami i przedstawicielami innych nacji wątpliwie mówiących w jakimkolwiek innym języku niźli ich ojczysty.
tak więc bezrobocie, frustra, bieda i kochane pieniążki przyślijcie rodzice. i bojfrendzie. i wszyscy święci. bo w londynie tanio nie jest.
a póki co pomykam codziennie (z wyłączeniem niedziel i świąt państwowych) na siłownię/siłkę/pake, a efektów jak nie było tak nie ma. może nieco smuklejsza talia, może nieco. bardzo nieco. jeszcze bardziej może.
a oto dowód: ja i siłkowy kącik pindrzenia.
poza tym stara bida. nie piję, nie palę, mam chłopca, jaram się azjatyckimi kosmetykami i serialami i nie robię nic z długiej listy rzeczy, które robić powinnam. głownie nie przeglądam książek ze szkoły sugerowanych na lato jako catch up. robię za to dużo niepotrzebnych i nieładnych zdjęć na instagramie. tjaaa.... ja mam 25lat. i siano we łbie.
zostawiam zatem 'szanowny państwo' (cyt. Kononowicz Krzysztof) z wizualizacją:
moja praca o poranku.
moje śniadanie. jeszcze bardziej o poranku.
psia torba z etsy. najpiękniejsza <3
koci suwenir z japonii. nielubiekotów.
mój chłopiec i jego ręka. z wieczora.
tadaaam!
EDIT: tak się również zastanawiam, czy by może nie popisać sobie po angielsku czasem.... bo mowić umiem już ledwie (od tych wszystkich chińczykow i brazylijców) a pisze tylko eseje... anglojęzyczne blogi zazwyczaj umierały mi przy około piątej notce. yay or nay?
Subscribe to:
Posts (Atom)