Thursday, 29 December 2011

"A long December and there's reason to believe maybe this year will be better than the last..."

Nigdy nie robilam podsumowan roku i cos czuje, ze to tez mi nie wyjdzie. Wlasciwie nawet nie wiem dlaczego to robie. Pewnie dlatego, ze mam cala mase nauki, ktorej boje sie jak ognia (czy wlasciwie wody, bo ja sie bardziej wody niz ognia boje..).

Ten rok byl jakis dziwny, nieciekawy, nie wydarzylo sie nic, co poruszyloby ma zimna i zgorzkniala dusze prawdziwego polaka na tyle, zebym o tym pamietala. Dlatego tez wyjelam kalendarz.. zeby pomoc sobie nieco, przywolac 'wspomnienia', ktorych jakos brak.. A w kalendarzu niewiele ponad moje godziny pracy i kiedy okres dostalam. No ale nic... moze cos wyrzezbie.

Styczen: Rozpoczal sie Sylwestrem w pracy, beznadziejnie. Ani ludzie pijani, ani napiwki wysokie, ani nawet po nie bylo zadnej imprezy ze staffem, na co troche liczylam... Dupa. Poszlam spac chyba o 2giej. Wyprowadzilam sie z okolic Richmond z powrotem do East London, bo przyjechal dobry kolega, ktory tu prace zaczynal, zamieszkalismy razem w mieszkaniu, na ktore zadnego z nas nie bylo stac. Zwlaszcza, ze 3dni po owym pracowym Sylwestrze rzucilam prace. Jest sesja. Oh well...

Luty: Szukam sobie pracki, nanana, znalazlam w prywatnym sushi, blisko z domu, nienajgorsza placa, nienajdluzsze godziny, spoczko. Kolega obwiescil, ze przeprowadza sie na drugi koniec swiata.. cos mnie w mej nieczulej duszy zakulo, wyszlismy pare razy wiecej niz zwykle, buzi buzi, jestem z chlopcem prawie rok <3 W pracy spedzam wiecej czasu niz w szkole, w ktorej prawie w ogole nie bywam.

Marzec: Szkola/Praca/Szkola/Praca... jest pieknie z chlopcem.

Kwiecien: Szkola/Praca/Szkola/Praca... Duzo pijemy, chodzimy po restauracjach, ogladamy filmy. Wielkanoc spedzamy jakos nijako u znajomych. Jest jajko i polska telewizja. Chlopiec wprowadza sie :)

Maj: Jest cieplo, jest sesja, a ja wciaz spedzam 89% czasu w pracy. Poszlo jak poszlo... slabizna. Chyba skladam aplikacje na MSc. Dwie tylko... Queen Mary, bo przypuszczalam, ze sie dostane i KCL, troche z glupoty, nie przeszlo mi przez mysl, ze mialabym sie dostac.

Czerwiec: Praca. W weekendy Notting Hill, Brick Lane, Regent's Park... duzo alkoholu i drogich taksowek z i na drugi koniec miasta. Chlopiec ma gest ;) Mam rozmowe 'kwalifikacyjna' w KCL. Mowia "do zobaczenia we wrzesniu", nie wierze. Dorabiam sie iPhone w ramach przedluzenia kontraktu <3

Lipiec: Duzo pracy, chorobsko, moje urodziny. Nic ciekawego, nikogo nie ma, albo pracuja.. poszlismy w 4os do Bavaria House. Piwo w hektolitrowych kuflach i klimat wiejskiego wesela. Wciaz czekam na zalegly prezent.. Praca mnie wnerwia i meczy, wiec jak rzucam i jade do Polski na kilka dni w poszukiwaniu slonca i odpoczynku. Leje i zimno. Wracam zla. Praca dzwoni, ze mnie potrzebuje, czy nie chce wrocic. Rzucam palenie.

Sierpien: Rzucam tez picie. Zapisuje sie na silownie za ciezkie pieniadze, ktore musze placic co miesiac. Chodze 5x tyg po przynajmniej godzine. Efektow brak. Jest za to koncert Morrisseya i London Riots. Dowiaduje sie tez, ze nie mam raka ani hiva ani nic, w ramach testow przeduniwerkowych.

Wrzesien: Rozpoczynam diete typu "chcialabym miec anoreksje, moze sobie zrobie", rozpoczynam szkole, trace za to okres. Nie jestem w ciazy, ale w wielkim stresie. Szkola po milion godzin tygodniowo i praca zaraz po. Wciaz nie pije i nie pale i chodze na pake jak skretyniala. Efektow brak. Wyprowadza sie kolega z Polski, wprowadza Hiszpan z pracy. Rzucam prace. Tym razem for good.

Pazdziernik: Jest uni, nie ma okresu i council tax do mnie pisze, ze chce ode mnie ponad tysiac funtow. Stresik wciaz. Wciaz za duzo silowni, za malo efektow.

Listopad: Konferencja Forensic Science Society w Oxfordzie, kilka testow w uni, pierwsza (i jedyna) lekcja jogi. Bylo spoko, dawalam rady, ale wiecej nie poszlam, bo nie mialam kiedy. Jade do Polski na 60te urodziny mamy. Wracam niedouczona, zla i chora.

Grudzien: Wyprowadza sie Hiszpan, ktory okazal sie byc ostatnim chamem. Wprowadza sie urocza parka niemieckich praktykantow. Kupuja mi kalendarz adwentowy, pieka ciastka, mamy tez choinke i napis "Merry Christmas" na oknie. Uroczo. Chora przez 3tyg, nie chodze na pake, ucze sie malo, choc powinnam bardzo obficie. Jem co popadnie, puchne w oczach, chodze zla, marudze, reaktywuje wszelkie formy zycia internetowego. Swieta w domu jakies bez klimatu, wracam tym razem nie chora, ale zla jak zwykle. I smutna, cos mnie trapi, dziwnie sie boje. Stany lekowe czy cos.. Zaczynam tez pic powoli.. z klasa i z chlopcem i z Niemcami.
Zostalo 2,5 dni z tego Grudnia. Planow noworocznych cala masa... glownie te o chudosci i nauce. Mam nadzieje, ze w ogole zdam, bo poki co jest srednio... moja wiedza sie zmniejsza z kazda chwila. Ulatuje niczym przez dziurke piasek ciurkiem z Grzesiowego worka.. chyba juz stara jestem, juz mi nie idzie nauka. Nic mi kurwa nie idzie.

Dziekuje Panstwu, bylo slabo.


4 comments:

  1. może niebawem będzie lepiej...?

    ReplyDelete
  2. wow! zaimponowałaś mi tym podsumowaniem. Nie wiem czy potrafiłabym opisać każdy miesiąc. Ja chyba nie zrobię w tym roku ani podsumowania ani postanowień. Pierwszych dlatego, że generalnie ten rok zaliczam do udanych i gdybym zaczęła analizować miesiąc po miesiącu to pewnie znalazło by się kilka argumentów przemawiających przeciw tej tezie :) Drugich dlatego, że u mnie każde postanowienie ląduje w koszu już 2 stycznia :)

    Na 2012 życzę wszystkiego co najlepsze, samych sukcesów :)

    ReplyDelete
  3. jak ja Ci zazdroszcze, ze stresik objawia Ci sie brakiem okresu,a nie nerwobolami jak u mnie, oh lord jakie masz slodkie zycie :D aha, szybciej da sie 'zrobic' bulimie, ale chyba jestem zbyt leniwa...

    ReplyDelete
  4. Bardzo podoba mi się nazwa tej diety. Sama dieta już mniej.
    Dla pocieszenia, tak zamiast 'super mega ekstra będzie KIEDYŚ' czy jakiegoś tekstu Coelho, wszystkie moje miesiące zlały się w jedno, zmieniała się tylko liczba godzin snu.
    Więc naprawdę u Ciebie nie jest źle. Jest dobrze. I jest Chłopiec ;).

    ReplyDelete