historia o mopie zakonczyla sie szczesliwie. kilka dni temu, nie wiem sama kiedy, swoja przeprostowana, sztywna osoba zaszczycil nas nowy piekny mop. nowiusienki. jego drewniany kij pieknie skrzy sie, niczym pan z twilight, w pierwszych promieniach wiosennego slonca, a jego blade welniane, lub inne sznurkowe loki wprawiaja mnie w zachwyt. choc tak na prawde, to nie lsni, bo matowy. jest to mop ideal. mop prototyp. stoprocent natural. pewnie ze dwa funty kosztowal w sklepie na przeciwko. mnie jednak jego obecnosc cieszy. bo wreszcie cos w tym domu ma tylko swoje wlosy! bez dodatku moich. bez obfitego dodatku.
poza tym jestem najnudniejsza osoba na swiecie. juz nie mam nawet na co narzekac, bo absolutnie nic sie nie zmienilo. mogloby, ale nie zmienilo, bo nieznosna ciezkosc bytu i bol finansowego nieistnienia sprowadzil mnie do punktu wyjscia. do londynu w sensie. miasta marzen wielu, miasta utrapienia dla mnie. a moglam szalenczo namnazac komorki w singapurze, badac wybuchy w nowej zelandii, handlowac dragami w kanadzie czy chocby nie robic nic w hiszpanskim santiago. ale nie.
bo nie stac mnie na rzucenie wszystkiego tutaj, nie stac mnie na wywiklanie sie z pomocy finansowej chlopca. z dorywczej pracy w przeuroczym sklepiku z ciuszkami dla nowonarodzonych i ich matul z opaslym przed lub poporodowym brzuszyskiem. nie mam pinionszka na zapas. nie mam kogo poprosic. zlozylam wiec podania dwa w miescie udreki, jedno w kolonii. nuda, ale chociaz inny kraj, inny jezyk, a i moze pracke na weekend bym gdzies dorwala. bo przeciez szprechac kiedys potrafilam, to pewnie sie przypomni. a nazwisko profesora schneidera budzi jeki i wywoluje omdlenia w kregach wielce i wysoko naukowych. u mnie sentyment. lubie brzydkie, twarde jezyki. dobry panie, pozwol zatem azebym na ziemii germanskiej na trzy miesiace w lecie wyladowala. cos dla odmiany. troche, troszeczke.
poza tym jestem tez najgorszym czlowiekiem na swiecie. nie odpisuje, nie oddzwaniam, nie odsylam. nie nie nie. nie-nic. czyli, ze jak ktos mu cos, to ja mu to samo tyko nie. z lenistwa. z braku checi zycia. z braku checi czegokolwiek. jestem chyba w fazie rozpieszczonej szczesnastolatki, ktorej jest za dobrze. w dupie sie poprzewracalo. bo wszystko jest dobrze i wszystko jest do dupy. nie dzieje sie nic godnego zauwazenia. moje zycie, dni, tygodnie, miesiace sa i den ty czne. albo moja slepota (-7) jest juz tak zaawansowana, ze nie pozwala mi odroznic czegos od czegos. jak mila jovovich w faces in the crowd. jak plakietka, ktora mialam na wojskowym plecaku 'kostce', kiedy bylam super hiper elo punkometlogrungem. 'kazdy inny, wszyscy rowni'. i nie wiem jak zaradzic. riki tiki narkotyki. i wodka. czekam na gosci. przyjezdzaj ludu mnie rozweselac.
PS. chlopiec mowi mi, ze mam zalozyc bloga. upsik. nie wiem jak wywiklac sie i z tego.
oj, dzizas ja też mam wielki marazm, szczególnie w kwestii edukacji. moja uczelnia, ludzie i wszystko doprowadzają mnie do białej gorączki mam wielka i MEGA-SZCZRĄ ochotę rzucić to wszystko w pizdu, ale nie wiem czy to ma sens w połowie 40tego semestru i z kredystem studenckim na karku, poza tym rodzice i ich ambicje, które w tym momencie spełniam.... jestem w jednej wielkiej kropie między tym, co ja chcę a tym, czego oczekują ode mnie inni. porażka!
ReplyDeletea Tobie powodzenia ;*
przez chwilę zdawało mi się, że czytam o sobie!
ReplyDeletepozdr. AL / Alice! wake up!
heheeh ja też miałam takie odczucie. Nooo... może z drobnymi zmianami ale jednak o sobie :)
ReplyDeleteten okres minie:) szybko za pewne...
ReplyDeleteMoże będziemy obserwować? :)
chłopiec nie wie o blogu?
ReplyDelete