Jest zatem dzien siodmy mojego eksperymentu. Czuje sie swietnie, jestem zadowolona, najedzona, dobrze spie, lekko wstaje... ubylo mi 2.3kg mimo, ze napycham sie owocami i warzywami do granic moich zoladkowych mozliwosci. Ciezko wystarczajaca ilosc kalorii uzbierac z takiego kroliczego zarcia.
Jestem szczsliwa (no, prawie, bo egzaminy..) i najedzona, mam energie i chec do zycia, ktorej juz dawno nie doswiadczalam. Postanowilam przedluzyc do 10 dni albo nawet 2ch tygodni.
Sa przypadki, gdzie ludzie wyleczyli sie z roznych chorobsk (cukrzyca, migreny, tradzik, luszczyca..) samym tylko jedzeniem owocow i warzyw, tak wiec poprobuje i zobacze jak moja nowonabyta pryszczyca i czy zagoi mi sie glupi kolczyk, co to niby jest juz ok ale wcale nie jest.
Pogoda troche nie sprzyja, bo zimno i szaro i pada i fuj, wiec chcialoby sie grubego chocolate fudge z kawa i lodami i pizza i bogwieczym.. ale nie. Nawet mnie nie kusi. Jak pomysle jak ciezko i ospale sie czuje po takim zestawie, to banan okazuje sie byc najlepszym przyjacielem czlowieka. W ogole banany to moja milosc nowoodkryta... cale zycie wmawialam sobie, ze nie lubie bananow na surowo. A jednak lubie, uwielbiam, om nom nom.
Jedzonka zatem:
taaak, bylo nawet ciasto w drogawej weganskiej restauracji. dobre i pyszne ale ciezkie, bo z mielonych orzechow i suszonych owocow glownie.
no i ₤4.50 to nie jest cena na moja kieszen ;(